To znaczy, że nie ma pani jeszcze konkretnej wizji?
Niezupełnie. To ma być rodzaj manifestacji mieszkańców stolicy, podobnej do tych, które już znamy, jednak nie dostrzegamy w nich potencjału artystycznego, dramatycznego. Scenariusz powstanie w trakcie moich spotkań z ludźmi, którzy przystąpią do projektu. Mam nadzieję, że będą z różnych środowisk. Bo chodzi też o to, żeby te grupy nawiązały ze sobą dialog.
Do „Oratorium na orkiestrę i chór mieszkańców Warszawy" zaprasza pani m.in. organizacje pozarządowe. Rozmawiała już pani z Sylwią Chutnik z fundacji MaMa.
Tak. I niedługo się dowiem, kto z tej organizacji zechce wziąć udział w projekcie. Na tym w ogóle polega pierwszy etap – na szukaniu i poznawaniu bliżej różnych grup, zdobywaniu lepszej wiedzy o spornych kwestiach. Z jednej strony zapraszam ludzi, którzy od dawna manifestują, takich jak mniejszości seksualne czy stowarzyszenia zajmujące się ochroną środowiska. Z drugiej jednak też tych, którzy zazwyczaj o swoich problemach nie mówią głośno. To są na przykład mniejszości etniczne, osoby niepełnosprawne i starsze.
Nie boi się pani zarzutu, że pokaże niepełny obraz społeczeństwa? Co np. z kibicami?
Z nimi też chcę rozmawiać. Nawet już zaczęłam. To od nich będzie zależało, czy się do nas przyłączą. Jedynym warunkiem uczestnictwa w projekcie jest pokojowe podejście do siebie nawzajem, to ma być pozytywna i budująca współpraca. Ale nie będziemy mówić tylko o poważnych rzeczach, padają też propozycje lżejszych tematów. Zgłosiły się do mnie np. dziewczyny ze szkoły wizażu z postulatem do warszawiaków, żeby ubierali się bardziej kolorowo, bo stolica jest strasznie szara i smutna. Moim zadaniem w tym wypadku jest wyważenie proporcji spraw poważnych i tych bardziej swobodnych.