Bode-Museum, okazałe gmaszysko z początku XX wieku wybudowane na berlińskiej Wyspie Muzeów, rzadko bywa oblegane. Tym razem trzeba rezerwować bilety. Powodem – ponad 150 wizerunków, wszystkie stworzone ponad 500 lat temu na terenie Włoch. Do tego pierwszoligowe nazwiska autorów, by wymienić tylko Lippiego, Botticellego, Ghirlandaia, Leonarda. No i 50 słynnych kolekcji, z których eksponaty wypożyczono – od Luwru po florencką Uffizi i londyńską National Gallery.
Spojrzenie w oczy
Wydawałoby się, że renesans włoski nie może mieć wpływu na postawy współczesnych. Błąd. Kult pieniądza i egocentryzmu zaczęły się z odrodzeniową rewolucją, która postawiła świat na głowie... człowieka.
Wiem, że to naciągana teza, lecz zaryzykuję: widomym przejawem tego niepokornego podejścia do ziemskiego bytu był właśnie portret. Od połowy XV wieku coraz wierniej odzwierciedlający rysy modela. Przedtem podobieństwo nie miało większego znaczenia, liczyły się atrybuty, strój, insygnia.
W Bode-Museum historia zaczyna się na Półwyspie Apenińskim w XV w. Najpierw artyści zmierzyli się z ludzkim profilem. Charakterystycznym, łatwym do odtworzenia. Za wzór posłużyły antyczne monety i medale, te ostatnie znów modne w dobie renesansu. Potem twórcy się rozpędzili – studiowali nie tylko twarze, także anatomię ludzką, zainspirowani rzymskimi wykopaliskami, od Apolla Belwederskiego i Laookona poczynając.