Koncerty w Vienna Arena – pofabrycznej hali, otoczonej przez squaty, szczelnie pokrytej graffiti, plakatami i wlepkami – obejrzało w czwartek tysiąc osób. Festiwal otworzył pochodzący z Kopenhagi Bon Homme, który w meloniku i pod krawatem prezentował skrzyżowanie lekkich, tanecznych bitów z kabaretową oprawą.

Po nim pojawił się The Brandt Brauer Frick Ensemble – niemiecka orkiestra, która „tłumaczy" elektronikę na język klasycznych instrumentów: skrzypiec, wiolonczeli, fortepianu, harfy i tuby. Wszechstronni instrumentaliści (zamieniali się miejscami i funkcjami) grali skrzyżowanie muzyki klubowej, filmowej i jazzowej, wszystko to z powagą filharmoników. A Brytyjczycy z Crystal Fighters niczym grupa magów mieszali w kotle różne nurty i urządzenia – od komputerów przez hardrockowe gitary po wydrążone drewniane bale zamiast bębnów. Wokalista Sebastian Pringle przypominał kaznodzieję o niespożytej energii. Po tej burzy zaczął się występ Peaches, która prezentowała didżejski set i groteskowy teatrzyk. Ubrana w kostium złożony z kilkunastu jędrnych piersi, serwowała komiczne, erotyczne i obrazoburcze widowisko. Towarzyszyły jej wygimnastykowane asystentki w kolorowych perukach. Lał się szampan, wiły lśniące wstęgi. Kiczu i zabawy co niemiara, szkoda, że ciekawej muzyki niewiele.

Jeszcze nie wiadomo, kogo zobaczymy na Electronic Beats w warszawskiej Soho Factory, nowej pofabrycznej enklawie. Polska premiera festiwalu potwierdza, że przybywa u nas ciekawych imprez z muzyką elektroniczną. Do Audioriver, Tauron Nowa Muzyka, Unsound i Free Form Festival dołącza zimowe wydarzenie o dużej renomie. Electronic Beats od dziesięciu lat odbywa się m.in. w Berlinie, Barcelonie, Pradze, Budapeszcie, towarzyszą mu prestiżowe kompilacje nagrań, publikowane w wielu krajach.

—Paulina Wilk z Wiednia