Pozostali jednak wierni pomysłowi nagrania concept albumu o zmaganiu się z opresjami współczesnego świata: naciskami w pracy, poczuciem zniewolenia w związkach rodzinnych i miłosnych, a także o próbie ucieczki i poszukiwania nowego szczęścia. Niewykluczone, że „Mylo Xyloto" znaczy właśnie to wszystko.
Zespół zaczął promować nową płytę nietypowo. Na początku czerwca wydał singla „Every Teardrop Is a Waterfall", akcentując rozpoczęcie występów na najważniejszych festiwalach. Piosenka jest zdecydowanie popowa i stanowi credo Chrisa Martina: wszystko złe, co nas spotyka, trzeba przemienić w pozytywną energię. Niestety, tak już w rocku bywa, że dla osiągnięcia katharsis przydaje się trochę toksyn. Eko i joga nie wystarczą.
Tymczasem bohaterem teledysku do monumentalnej ballady „Paradise" stał się... pluszowy słoń. Uciekając z europejskiego zoo, przedostał się na pokład samolotu i poleciał do ojczystej Afryki. To, oczywiście, Chris Martin, który w finale piosenki muzykuje z kolegami, też... słoniami. Chyba prowokują, by nazwać ich muzykę pluszowym rockiem. Jeszcze lżejszym niż kid rock. Z kolei „Charlie Brown" został skomponowany w przyhotelowym domu dla lalek wynajętym dla córki Martina. To świetna piosenka. Ale popowa. Tak jak „Hurts Like Heaven" i „Us against the World". Jedyną rockową na płycie jest „Major Minus". W stylu U2. Dlatego niech nas Coldplay nie tumani, że gra alternatywnie. Stworzył świetny zestaw radiowych singli, do których doliczyć trzeba fortepianowe „Up in Flames".
Trudno jednak zrozumieć „Princess of China", syntezatorowy mezalians z Rihanną. Został chyba obliczony na podbój Chin. Jest przejawem szerszej tegorocznej tendencji w rocku. Lenny Kravitz nagrał płytę wydelikaconą. Kiepską. Tanecznie brzmi nawet nowy kompakt Red Hotów – jest OK. Coldplay idzie drogą Genesis, który rocka symfonicznego zamienił na przeboje Phila Collinsa.
To co będzie dalej, panie Martin? Ano, kolejny przebój.
Coldplay