Ponad 70 lat totalitarnych rządów w Rosji zaowocowało zniszczeniem moralnego kośćca obywateli. Pokazuje pan ten kraj w „Szczęście ty moje" niczym lekarz wskazujący na objawy choroby i chcący zamknąć usta tym, którzy zaprzeczają jej istnieniu.
Zacytuję Aleksieja Germana (wybitny rosyjski reżyser, m.in. nagrodzonego w Locarno „Mojego przyjaciela Iwana Łapszyna" – przyp. red.), który powiedział: „Nie jestem lekarzem. Jestem bólem". Kino nie leczy chorób społecznych. Nie powinno się oczekiwać od filmowców, że będą dostarczać lekarstw. Obraz filmowy tylko przedstawia pewną ideę. Formułuje problem. Zadaje pytanie. To od widza zależy, jak się do niego odniesie i jaką da odpowiedź.
W pana filmie retrospekcje pokazują powtarzające się wciąż od nowa te same grzechy – podobne akty przemocy i kradzieży. Nie wierzy pan w zmiany na lepsze?
Taka zmiana może nastąpić tylko wówczas, gdy przeszłość zostanie poddana analizie i refleksji. W Rosji historia powtarza się jak w zaklętym kręgu, historia nikogo niczego nie uczy i nawet podstawy etyki odnoszące się do ludzkich relacji nie istnieją. Tam, gdzie nie szanuje się godności człowieka, gdzie panuje bezprawie, a życie jednostki się nie liczy, tam jest miejsce tylko dla degradacji i rozpadu.
Czy w Rosji nawet ci stroniący od polityki, zwykli, uczciwi ludzie, którzy nie chcą się do niczego mieszać, nie mają szansy na spokojne życie? Tak to wygląda w „Szczęście ty moje".