Wyrafinowane aranżacje Toma Harrella i ekspresyjne improwizacje Pharoaha Sandersa w Bielsku-Białej

Pharoah Sanders i Tom Harrell, dwaj wielcy wirtuozi i konceptualiści byli gwiazdami drugiego dnia festiwalu Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej

Aktualizacja: 18.11.2011 13:11 Publikacja: 18.11.2011 13:01

Pharoah Sanders

Pharoah Sanders

Foto: rp.pl, Marek Dusza m.d. Marek Dusza

Kwartet saksofonisty Pharoaha Sandersa cofnął słuchaczy w lata 60. by uzmysłowić im, jak wielki wpływ miał na jazz John Coltrane. Postawił też pytanie, czy ciągle może być inspirujący dla współczesnych muzyków. Natomiast trębacz Tom Harrell w intrygującym stylu postawił znak równości pomiędzy klasyką impresjonistów: Ravela i Debussy'ego a jazzem.

Już tytuł programu „Classical Impressions" i nazwa zespołu Tom Harrell Chamber Ensemble zwiastowała niecodzienne doznania, bo chociaż na pokonanie barier pomiędzy stylami porywa się wielu jazzmanów, to rzadko tej klasy co amerykański trębacz. Premiera projektu miała miejsce latem na Blue Note Jazz Festival w Nowym Jorku, ale jak dotąd nie został wydany na płycie. Harrell napisał finezyjne aranżacje na oktet. Obok jazzmanów z kwintetu lidera zasiedli muzycy klasyczni: skrzypaczka Meg Okura, wiolonczelista Rubin Kodheli i flecista Dan Block. Z premierowego składu zabrakło gitarzysty.

Koncert rozpoczął się od nastrojowej „Vocalise-Étude en forme de Habanera" Maurycego Ravela, której aranżer nadał tytuł „Voices". Zaskakująca była równowaga i spójność brzmień, jaką uzyskał zespół dyrygowany przez Harrella. Kiedy on sam sięgnął po trąbkę skrzydłówkę by zagrać solówkę, rozległy się ciepłe dźwięki wlewające miód w serca słuchaczy, pozwalające zapomnieć o chłodnym, jesiennym wieczorze. Subtelność improwizacji, delikatnej jak muśnięcie pędzlem impresjonisty, pobudzała wyobraźnię, a niespiesznie frazy dawały czas by tym brzmieniem delektować się długą chwilę.

Zachwycała współpraca klasycznej wiolonczeli i jazzowego kontrabasu, jakby oba style dzielił tylko mały krok. Dopiero w „Sainte" Ravela zespół przyspieszył tempo, skrzypce ostrzej podkreśliły zarys melodii, a Harrell pokazał swój pazur. Zadziwiające, jak ten schorowany artysta potrafi sugestywnie wyrazić uczucia w wielobarwnych aranżacjach i ekspresyjnych solówkach. Większość koncertu stał lekko przygarbiony, dawał nieznaczne wskazówki muzykom zza pulpitu, ale kiedy brał w dłonie trąbkę, prostował się i wstępowały w niego siły młodego, zadziornego jazzmana.

Pharoah Sanders, siedemdziesięciolatek, który stworzył z Johnem Coltrane'em zadziwiające świat albumy „Ascension" i Meditations" wszedł na scenę wolnym krokiem, by odmłodnieć z instrumentem w dłoniach. Na pierwszy rzut ucha wydaje się, że Sanders zaadoptował styl Coltrane'a, ale od początku różnili się podejściem do improwizacji. Pharoah był bardziej ekspresyjny i drapieżny od swego mistrza. Po muśnięciach dźwiękami trąbki Harrella, frazy saksofonu Sandersa były jak cios boksera wagi ciężkiej, wgniatały swą intensywnością i siłą w fotel. Pierwsza solówka lidera kwartetu trwała nie mniej niż dziesięć minut. Tempo podtrzymywała dynamiczna sekcja rytmiczna, tylko fortepian wydawał się nieco stłumiony. Gęsta faktura utworu nasyconego energią do granic wytrzymałości pozwoliła uzmysłowić sobie, że dziś już prawie nikt tak nie gra. Choć do inspiracji Coltrane'em przyznaje się wielu saksofonistów, to nikomu nie udaje się naładować swej muzyki tak silnymi emocjami.

Co nie znaczy, że Sanders nie lubi grać ballad. Nie tylko lubi, ale oddaje im się z upodobaniem romantyka. W Bielsku wyznaczył sobie trudne zadanie, bo zagrał standard „Say It (Over and Over Again)", ten sam, który otwiera legendarny album „Ballads" Coltrane'a. Co więcej, zaczął go w tym samym tempie i z tą samą rzewnością w brzmieniu saksofonu, nieco tylko ostrzejszym niż tenor Coltrane'a. Nie wiem, jak można cofnąć czas, ale Sandersowi się to udało, a duch jego mentora z pewnością unosił się nad sceną.

Schemat utworów, jakie kwartet wykonał w Bielskim Centrum Kultury był prosty, lecz wymagający: 10 minut improwizacji lidera, 10 minut dla zespołu z pianistą na czele i powrót saksofonisty na finałowe pięć minut, w sumie ponad dwie godziny koncertu. Utworów było niewiele, ale muzyki w obfitości, którą można obdzielić kilka występów wielu młodszych jazzmanów. A inspiracji jeszcze więcej. Sanders był jak szaman, który czarował dźwiękami, kiwał się, nawet tańczył, bez wątpienia zawładnął słuchaczami.

Dziś na Jazzowej Jesieni koncert tradycyjnego Barrell House Jazz Band, a w sobotę fińska harfistka Iro Haarla i młody, gniewny pianista Craig Taborn.

Kwartet saksofonisty Pharoaha Sandersa cofnął słuchaczy w lata 60. by uzmysłowić im, jak wielki wpływ miał na jazz John Coltrane. Postawił też pytanie, czy ciągle może być inspirujący dla współczesnych muzyków. Natomiast trębacz Tom Harrell w intrygującym stylu postawił znak równości pomiędzy klasyką impresjonistów: Ravela i Debussy'ego a jazzem.

Już tytuł programu „Classical Impressions" i nazwa zespołu Tom Harrell Chamber Ensemble zwiastowała niecodzienne doznania, bo chociaż na pokonanie barier pomiędzy stylami porywa się wielu jazzmanów, to rzadko tej klasy co amerykański trębacz. Premiera projektu miała miejsce latem na Blue Note Jazz Festival w Nowym Jorku, ale jak dotąd nie został wydany na płycie. Harrell napisał finezyjne aranżacje na oktet. Obok jazzmanów z kwintetu lidera zasiedli muzycy klasyczni: skrzypaczka Meg Okura, wiolonczelista Rubin Kodheli i flecista Dan Block. Z premierowego składu zabrakło gitarzysty.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"