Pamięta pan okres zimnej wojny?
Ja wtedy wchodziłem w dorosłe życie i pamiętam głównie to, że dziko buzowały we mnie hormony. Obserwuję teraz podobny syndrom dojrzewania u mojego 14-letniego syna. Patrzę na niego ze zdziwieniem – wszystko w jego głowie kręci się wyłącznie wokół niego samego. Ja zachowywałem się w jego wieku podobnie. Nie interesowało mnie nic poza własnym nosem. Nie śledziłem wydarzeń politycznych, niczego nie czytałem. Co się liczyło? David Bowie i dziewczyny.
Ale nakręcony pod koniec lat 70. serial „Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg" pan oglądał?
Oczywiście. To było niebywałe zjawisko. Nie tylko artystyczne, także socjologiczne. Przez siedem tygodni angielskie ulice pustoszały w godzinach emisji. Spadała przestępczość, ze wszystkich okien wyłaniała się srebrna poświata z włączonych telewizorów. „Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg" był czymś więcej niż zwykłym kinem sensacyjnym. Ten serial znakomicie oddawał klimat Wielkiej Brytanii przed erą wideo, DVD, Internetu.
Nie przestraszył się pan, że tak brytyjską powieść Johna Le Carrégo ma przenieść na ekran Szwed?