Genialnie doskonałe wariacje Goulda

Glenn Gould (rocznik 1932) żył 50 lat. Jego oszałamiająca kariera trwała niecałe 27 lat. W całym życiu nie zagrał nawet 200 koncertów. A jednak stał się Jamesem Deanem muzyki poważnej

Publikacja: 30.09.2012 19:00

Genialnie doskonałe wariacje Goulda

Foto: BEW

Red

Na cmentarz Mount Pleasant w Toronto jego fani pielgrzymują niczym na grób Jima Morrisona na paryskim Père-Lachaise. Bo śmierć zdecydowanie za szybko upomniała się o Glenna. 27 września 1982 r. doznał zaskakująco rozległego udaru mózgu, który spowodował paraliż lewej części ciała. Natychmiast trafił do Toronto General Hospital, gdzie jego stan gwałtownie się pogorszył. 4 października 1982 r. stwierdzono, że jego mózg uległ nieodwracalnemu uszkodzeniu. Ojciec artysty podjął decyzję o odłączeniu syna od urządzeń sztucznie podtrzymujących życie. Na płycie nagrobnej Goulda znalazły się pierwsze takty arii z „Wariacji Goldbergowskich".

„Wariacje Goldbergowskie"

Bo właśnie od „Goldbergowskich" wszystko się zaczęło. To było pierwsze nagranie Goulda w ramach wyjątkowego kontraktu z wytwórnią Columbia (pierwszy kontrakt w historii tej oficyny podpisany z nieznanym artystą natychmiast po jego debiucie koncertowym w USA). Sesje do tego nagrania miały miejsce w studiach CBS w Nowym Jorku w czerwcu 1955 r. „New York Times" z datą 25 czerwca podaje szczegóły:

„Dyrektor działu nagrań Columbia Masterworks i jego personel techniczny – to pełni wyrozumiałości weterani, dla których wszelkie rytuały, słabości i kaprysy nagrywających w studiu artystów są czymś całkowicie normalnym. Ale nawet ci najtwardsi osobnicy zaskoczeni byli, gdy w studiu pojawił się młody pianista kanadyjski Glenn Gould wraz ze swoim »sprzętem«. Pan Gould miał spędzić tydzień, nagrywając jedną ze swych specjalności – »Wariacje Goldbergowskie« Bacha. Był słoneczny gorący dzień, ale Gould pojawił się w płaszczu, berecie, szaliku i rękawiczkach. Jego »sprzęt« to teczka z nutami, kilka ręczników, dwie duże butle wody mineralnej, pięć małych flakoników z pigułkami (każdy w innym kolorze) oraz specjalne drewniane krzesło, które wyglądało tak, jakby za chwilę miało rozlecieć się na kawałki (...). Jak się potem okazało, było ono największą »goldbergowską wariacją« ze wszystkich przedmiotów pana Goulda. Jest to krzesełko do brydża, którego każdą nogę reguluje się oddzielnie, aby Glenn mógł pochylać się do przodu, do tyłu lub na boki. Wszyscy jednogłośnie uznali je za doskonałe, logicznie skonstruowane urządzenie". I choć publiczność jeszcze długo uznawała krzesło za przejaw ekscentryczności artysty, to musimy pamiętać, że projekt tego „urządzenia" powstał w głowie ojca pianisty i był wybawieniem dla niepełnosprawnych nóg Goulda, który jako dziecko przebył chorobę Heinego-Medina.

Repertuar niepopularny

Płytowy debiut Goulda stał się bestsellerem. Jak przyznał później, „Wariacje Goldbergowskie" opłaciły jego czynsz na dobrych kilka lat. W ciągu następnych dwóch dekad przewartościował całokształt myślenia o tym, jak powinno się grać Bacha na fortepianie. To właśnie Glenn Gould oczyścił Bacha z romantycznych naleciałości. Nikt wcześniej nie uwydatnił, nie uwypuklił tak selektywnie Bachowskiej polifonii. Polifonii, której doszukiwał się wszędzie, nawet tam, gdzie z założenia jej nie ma. Konsekwentny do bólu, próbował przekazać liryzm, romantyzm w zupełnie inny sposób. Intensywny, motoryczny, zimny. Antyromantyczny. Dlatego tak uwielbiał wirginalistów angielskich: Williama Byrda i Orlando Gibbonsa – kompozytorów, którzy stworzyli podwaliny pod technikę gry na instrumencie zwanym klavier i których nikt wcześniej nie próbował grać na steinwayu!

Niezwykle krytycznie wypowiadał się o muzyce romantycznej: Schuberta ignorował całkowicie; Schumanna nagrał jedynie „Kwartet op. 47" (z muzykami znakomitego Kwartetu Juilliarda); Liszta nie znosił (poza transkrypcjami „Symfonii" Beethovena, które mu imponowały i które zjawiskowo odczytał (nagrał „Piątą" i „Szóstą"). Z Chopina sobie pokpiwał, że to praworęczny geniusz... Choć bardzo wysoko cenił jego mazurki – uważał, że mają idealną budowę formalną, ale jego jedyne (mocno kontrowersyjne!) nagranie chopinowskie to „Sonata h-moll op. 58" nagrana w roku 1970. Najwyżej cenionym przez Goulda kompozytorem I poł. XIX w. był Mendelssohn. Chciał zresztą nagrać jego „Sonaty organowe „oraz komplet symfonii pod własną dyrekcją – śmierć jednak zniweczyła te śmiałe plany.

Przepadał za kulturą rosyjską (szczególną estymą darzył Scriabina i Prokofiewa) – pierwszym krajem po USA, do którego udał się młody Kanadyjczyk, był Związek Radziecki. Dał tam całą serię koncertów (Moskwa, Leningrad) zakończonych ogromnym sukcesem. Wieść niesie, że nauczył się nawet rosyjskiego, by móc czytać w oryginale Dostojewskiego, Czechowa i Gogola. Do jazzu miał stosunek ambiwalentny, szczególnie do swingujących pianistów, choć potrafił na przykład zachwycać się wyszukaną grą Billa Evansa. Pożyczył mu nawet swojego ukochanego steinwaya CD 318, na którym to instrumencie powstało jedno z największych osiągnięć w karierze Evansa – album „Conversations With Myself" (1963 Verve).

Jak mało kto przed nim przyczynił się do popularyzacji „trudnej" klasyki XX-wiecznej – m.in. muzyki Arnolda Schoenberga, Paula Hindemitha i Richarda Straussa. Tego ostatniego zresztą ubóstwiał! Ostatnim gouldowskim nagraniem – dokonanym miesiąc przed śmiercią – jest „Sonata h-moll op. 5" skomponowana przez kilkunastoletniego Straussa. Bardzo często wykonywał także jego „Burleskę d-moll op. 11", a legendarnej Elizabeth Schwarzkopf partnerował przy straussowskich pieśniach. Na pamięć znał opery niemieckiego kompozytora, marzył też, aby jako dyrygent zarejestrować „Metamorfozy".

Przed pudernicami więcej nie gram!

W wieku 32 lat podjął jedną z najodważniejszych i najbardziej kontrowersyjnych decyzji w swoim życiu. Wycofał się. Ostatni raz wystąpił przed publicznością w Los Angeles 10 kwietnia 1964 r. Zagrał wówczas: fragmenty z „Kunst der Fuge" i „IV Partitę D-dur" Bacha, „Sonatę As-dur op. 110" Beethovena oraz „III Sonatę fortepianową" Hindemitha. Programem tym raz jeszcze dał wyraz swoim upodobaniom i wskazał drogę, którą do dziś podążają młodzi adepci pianistyki.

Taki był jego wybór. Powodów tej decyzji wcale nie ukrywał. Pierwszym była – przybierająca formę obrzydzenia – niechęć do publiczności. Zdaniem pianisty koncerty coraz częściej bywały wydarzeniami towarzysko--społecznymi, a Gould znany był ze swojej awersji do teatralności, gwiazdorstwa, do hedonistycznego trybu artystycznego życia, do dżentelmenów w muszkach w typie Horowitza. Drugim powodem odsunięcia się Goulda była miłość do nagrań. Zafascynowały go i pochłonęły całkowicie nagrania studyjne – arię poprzedzającą „Wariacje Goldbergowskie" nagrywał 21 razy, i to już po zarejestrowaniu wszystkich 30 wariacji. Stał się wyznawcą i mistrzem sztuki montażu, stał się fanatykiem fonografii. A gdy wytykano mu sztuczność i chłodną kalkulację, natychmiast zaproponował eksperyment. Zaprosił do studia muzyków, krytyków, reżyserów dźwięku i melomanów. Poprosił, aby po wysłuchaniu kilku wersji nagranego utworu wskazali miejsca, gdzie dokonał montażu. Okazało się, że bardzo niewiele osób dało choćby częściowo trafne odpowiedzi oraz – co najciekawsze – celne trafienia pochodziły przede wszystkim od słuchaczy, którzy nie umieli czytać nut!

Coda

Wielokrotnie oskarżano go o obrazoburstwo. O to, że nie istnieją dla niego pojęcia stylu czy tradycji. Jego kolejne płyty natychmiast wywoływały wielkie emocje i... skrajne reakcje. Jedni akceptowali go w pełni (bez względu na to, czy grał Bacha czy Schoenberga, czy Sibeliusa), drudzy – całkowicie go odrzucali.

Dziś, po 30 latach, które upłynęły od przedwczesnej śmierci Goulda, z pewnością łatwiej nam docenić jego sztukę. Jego niepowtarzalne kreacje, które przecież daleko wykraczają poza zwykłe fortepianowe interpretacje. Są indywidualnymi rozważaniami o rozumieniu Bacha, Beethovena, dodekafonistów, a nawet romantyków. Są wykładami o grze na instrumentach klawiszowych: fortepianie, klawesynie i organach. A sonda Voyager 1 wciąż oddala się od Ziemi, niosąc na swoim pokładzie bachowsko-gouldowskie „Preludium" i „Fugę C-dur" z II zeszytu „Das Wohltemperierte Klavier". Ciekawe, jak TAM się spodoba...

Na cmentarz Mount Pleasant w Toronto jego fani pielgrzymują niczym na grób Jima Morrisona na paryskim Père-Lachaise. Bo śmierć zdecydowanie za szybko upomniała się o Glenna. 27 września 1982 r. doznał zaskakująco rozległego udaru mózgu, który spowodował paraliż lewej części ciała. Natychmiast trafił do Toronto General Hospital, gdzie jego stan gwałtownie się pogorszył. 4 października 1982 r. stwierdzono, że jego mózg uległ nieodwracalnemu uszkodzeniu. Ojciec artysty podjął decyzję o odłączeniu syna od urządzeń sztucznie podtrzymujących życie. Na płycie nagrobnej Goulda znalazły się pierwsze takty arii z „Wariacji Goldbergowskich".

Pozostało 92% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla