Dominujący ojciec z powieści Prevosta, w libretcie nie istnieje, jest za to obecny Geront. W oryginale to postać z farsy. U mnie trochę bardziej serio. Geronte jest figurą, broniącą bohaterowi dostępu do ukochanej kobiety. To demoniczny potwór, monstrum stojące na straży praw, obsceniczny „ojciec", odcinający syna od kobiecości. To echo Komandora z „Don Juana". To również postać z „Zagubionej autostrady" – groźny mafioso, który nie pozwala dotknąć pożądanej kobiety. Okazuje się, że to klasyczny motyw, powiedziałbym wręcz trójkąt edypalny.
Czy zobaczymy egzotyczne pejzaże – Paryż, Nową Gujanę, Nowy Orlean?
Tak naprawdę chodzi tu o podróż wewnętrzną. U mnie odbywa się ona na stacji metra, w magicznym miejscu, gdzie spotyka się przypadek i czas. A także tajemniczą kobietę, za którą podążamy. Kolejne stacje to piętra upadku De Grieux. Zmieniają się nazwy stacji, tak jak zmieniają się stany emocjonalne bohatera, który ciągle jest w świecie wewnętrznym.
Świat, w którym funkcjonujemy, coraz bardziej przypomina ten wirtualny. Bez względu na to, gdzie podróżujemy, wszędzie jest podobnie. Czy można w takim razie przebić się na drugą stronę?
Nie wiem, czy druga strona w ogóle istnieje. Mogę opowiedzieć o sobie: dwie trzecie życia spędzam poza światłem dnia, na scenie. Mam wrażenie, że fikcja odbija fikcję. Ale jest to problem szerszy: my wszyscy przed ekranami komputerów jesteśmy echem cywilizacji opisanej przez Leibnitza – cywilizacji monad, pozornie połączonych z całym globem, a jednocześnie samotnych, zamkniętych w swoim życiu wewnętrznym. Komunikujemy się ze światem wykrzyknikami esemesowymi albo dziwnymi zdaniami na Facebooku. W momencie kiedy ustaje prawdziwy dialog, znikają relacje. Nie dotykamy siebie, pozostaje zewnętrzny ogląd, pozory zastępujące prawdę. A kobiety, które spotykamy, są równie nierealne jak te na okładkach magazynów czy z Internetu. Myślę, że to definicja naszych czasów, cywilizacji Onanii w której przyszło nam żyć.
Wyobraża pan sobie zerwanie z tym światem, życie, może nie klasztorze, ale w rodzaju pustelni, z dala od Cosmopolis?