Cesária Évora zmarła 17 grudnia 2011 roku. Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"
W dzisiejszym pośpiesznym świecie wiadomość o śmierci Cesarii Evory wybrzmiała szybko, zwłaszcza że w grudniu 2011 roku pożegnaliśmy wielu artystów. Ale w uszach fanów wciąż dźwięczy pogodny głos bosonogiej królowej z Zielonego Przylądka, a w ich oczach pozostaje obraz tęgiej, sympatycznej pani na scenie, odkładającej mikrofon, by przy stoliku zapalić papierosa.
Przez lata pisania o muzyce zrobiłem setki wywiadów, relacjonowałem tysiące spektakli i koncertów. Do najbardziej pamiętnych doświadczeń zaliczam kontakty z Cesarią. Pierwszy miałem we Francji, gdzie niegdyś często bywałem. W 1991 r. cudem dostałem się na rekomendowany mi przez kogoś ze znajomych koncert Cesarii Evory w klubie New Morning, a potem gratulowałem pieśniarce za kulisami. Wracaliśmy do tych wspomnień w rozmowach podczas jej licznych przyjazdów do Polski.
Jej kariera zaprzeczała prawidłom show-biznesu. W historii niewielu jest artystów, którzy sukcesy zaczynali odnosić po trzydziestce. A dziś, kiedy największe szanse mają nastolatkowie? Szkoda gadać. Cesaria Evora zaistniała zaś w wieku prawie 50 lat! Nim to się stało, przez 30 lat, zmagając się z biedą, śpiewała w zadymionych barach portu w rodzinnym Mindelo.
Do talentu konieczny jest uśmiech losu – mówiła mi 70-letnia pieśniarka w czerwcu 2011 r., w przededniu koncertów w Polsce. – Długo mi tego szczęśliwego trafu brakowało. Ale byłam cierpliwa. Nie załamałam się, gdy mymi nagraniami w Lizbonie nie zainteresował się nikt. No i doczekałam się, w 1987 r. usłyszał mnie Francuz o kabowerdyjskich korzeniach – José da Silva. Uwierzył we mnie, zabrał do Paryża i postanowił wylansować. Jestem mu dozgonnie wdzięczna – deklarowała Cesaria.
Od płyty „La Diva Aux Pied Nus” z 1998 r. zaczęto nazywać ją „bosonogą divą”, ale dopiero album „Distino de Belita” z 1990 r. okazał się sukcesem. Dzięki niemu poznał ją świat, także publiczność polska, której spontaniczne i gorące reakcje szczególnie sobie ceniła. Niezrównana mistrzyni nostalgicznej morny i coladery, a także laureatka Grammy, ostatnio zaczęła mieć poważne problemy ze zdrowiem. Jednak nikt nie przypuszczał, ze jej występ 19 czerwca 2011 roku w Sali Kongresowej (podczas którego po staremu zapaliła sobie papierosa przy stoliku) będzie jednym z ostatnich. Nie dokończyła letniej trasy europejskiej i zmarła 19 grudnia w Mindelo. Odszedł ktoś bliski, kto promieniował tak potrzebnym dziś ciepłem i spokojem. Zostały nam wspomnienia i muzyka.