Powieść z pozoru przypomina pisaninę egzaltowanej licealistki, ale pod płaszczykiem pretensjonalności skrywa bezkompromisową ironię i dojrzałą przenikliwość. Dominika Dymińska z równą dezynwolturą bawi się tak polszczyzną, co czytelnikami. Dość bezczelna osóbka z tej młodej panienki. Jak stwierdziła w jednym z wywiadów: „Kobiety nie są od wyrażania opinii. Ostre spojrzenie nie jest dla kobiet". Oczywiście miała na myśli coś wręcz przeciwnego. Oto, co kocha „stateczna panienka".
1. iPad
Zanim go kupiłam, wydawał mi się kompletnie niefunkcjonalnym, lanserskim gadżetem. Od roku jednak się z nim nie rozstaję. To intuicyjne, funkcjonalne, prześliczne urządzenie, umożliwiające mi kontakt z całym światem, no może z wyłączeniem mojej macierzystej uczelni, Wydziału Lingwistyki Stosowanej, gdzie Internet często nie działa.
2. Jeździectwo
Na ten temat mam tak dużo do powiedzenia, że nie wiem, od czego zacząć. Na pewno mogę zdementować ostatnie plotki, wedle których miałam rzucić jeździectwo. Będę jeździć nadal, ale mniej intensywnie. Nie potrzebuję tego tak bardzo, jak przed wydaniem „Mięsa". Wtedy jazda konna strukturyzowała mój dzień, była punktem odniesienia, terapią. Teraz czuję się ze sobą lepiej, jestem siebie pewna, odważniejsza i mogę traktować jeździectwo już tylko jako przyjemność, a nie konieczność. Przede wszystkim chcę pracować z moim młodym koniem, którego przywiozłam kiedyś z Mazur i wszystkiego sama od początku nauczyłam. W jeździectwie nie pociągają mnie ani romantyczne przejażdżki po lesie, ani kontakt z naturą, ani styl życia tzw. koniarzy, ale przebywanie z moim zwierzęciem, które jest ufne, pojętne, z którym wspaniale się dogaduję. O wiele lepiej niż z ludźmi.
3. Samba
Tańczę od roku i pozostaję zafascynowana. Nie lubię fitnessu i siłowni, męczą mnie monotonia i hałas. Samba zaś jest pozytywnie transowa. Na pierwsze zajęcia poszłam trochę dla żartu. Zakochałam się jednak w instruktorce, bezpretensjonalnej, uroczej dziewczynie, i przychodziłam, aby na nią popatrzeć. Wciągnęłam się. Jestem dość sprawna fizycznie, ale ten taniec sprawiał mi na początku wiele trudności. Główne wyzwanie to osiągnięcie lekkości w ruchach, które mają wyglądać na naturalnie dynamiczne, chociaż w istocie są bardzo męczące. Niektórzy nigdy nie osiągną tej lekkości i będą zawsze wyglądać ciężkawo. To jest na tyle trudne, że patrzysz na siebie w lustrze i myślisz: „Cholera, co za porażka! Nigdy nie będę wyglądać, jak trzeba". Teraz na szczęście nie jest już tak dramatycznie. W końcu patrzę na siebie w lustrze i myślę: „Wow, to jest ładne".
4. Białowieża
Jest świetna, bo tam niczego nie ma. Nawet żubrów tam nie ma, są gdzieś dalej. Wszystko wygląda jak wielki skansen, wszędzie są małe, drewniane domki, gdzie można sobie wynająć pokój za 40 zł, a nagle w tym wszystkim świetne restauracje z kaczkami i halibutami. Można też zrobić sobie grilla i iść na spacer do lasu, w którym pełno jest znaków prowadzących do rozmaitych „miejsc mocy", gdzie leżą piramidki z kamieni. Jest kompletnie bezsensownie i do bólu polsko. Wszystko w Białowieży jest znajdowaniem czegoś, gdzie nic nie ma, udawaniem, że coś jest, kiedy są co najwyżej pustka i panie sprzedające miód przy drodze. Mogłabym tam mieszkać.