Na siodełku i w siodle

Masłowskiej rośnie konkurencja. Dominika Dymińska może wygląda jak słodkie dziewczę, ale ma ostry języczek i równie zadziorne pióro. Jej „Mięso” to literacki debiut tej jesieni. Własśnie została uhonorowana nagrodą Warszawskiej Premiery Literackiej.

Publikacja: 11.11.2012 18:00

Na siodełku i w siodle

Foto: Przekrój

Red

Powieść z pozoru przypomina pisaninę egzaltowanej licealistki, ale pod płaszczykiem pretensjonalności skrywa bezkompromisową ironię i dojrzałą przenikliwość. Dominika Dymińska z równą dezynwolturą bawi się tak polszczyzną, co czytelnikami. Dość bezczelna osóbka z tej młodej panienki. Jak stwierdziła w jednym z wywiadów: „Kobiety nie są od wyrażania opinii. Ostre spojrzenie nie jest dla kobiet". Oczywiście miała na myśli coś wręcz przeciwnego. Oto, co kocha „stateczna panienka".

1. iPad

Zanim go kupiłam, wydawał mi się kompletnie niefunkcjonalnym, lanserskim gadżetem. Od roku jednak się z nim nie rozstaję. To intuicyjne, funkcjonalne, prześliczne urządzenie, umożliwiające mi kontakt z całym światem, no może z wyłączeniem mojej macierzystej uczelni, Wydziału Lingwistyki Stosowanej, gdzie Internet często nie działa.

2. Jeździectwo

Na ten temat mam tak dużo do powiedzenia, że nie wiem, od czego zacząć. Na pewno mogę zdementować ostatnie plotki, wedle których miałam rzucić jeździectwo. Będę jeździć nadal, ale mniej intensywnie. Nie potrzebuję tego tak bardzo, jak przed wydaniem „Mięsa". Wtedy jazda konna strukturyzowała mój dzień, była punktem odniesienia, terapią. Teraz czuję się ze sobą lepiej, jestem siebie pewna, odważniejsza i mogę traktować jeździectwo już tylko jako przyjemność, a nie konieczność. Przede wszystkim chcę pracować z moim młodym koniem, którego przywiozłam kiedyś z Mazur i wszystkiego sama od początku nauczyłam. W jeździectwie nie pociągają mnie ani romantyczne przejażdżki po lesie, ani kontakt z naturą, ani styl życia tzw. koniarzy, ale przebywanie z moim zwierzęciem, które jest ufne, pojętne, z którym wspaniale się dogaduję. O wiele lepiej niż z ludźmi.

3. Samba

Tańczę od roku i pozostaję zafascynowana. Nie lubię fitnessu i siłowni, męczą mnie monotonia i hałas. Samba zaś jest pozytywnie transowa. Na pierwsze zajęcia poszłam trochę dla żartu. Zakochałam się jednak w instruktorce, bezpretensjonalnej, uroczej dziewczynie, i przychodziłam, aby na nią popatrzeć. Wciągnęłam się. Jestem dość sprawna fizycznie, ale ten taniec sprawiał mi na początku wiele trudności. Główne wyzwanie to osiągnięcie lekkości w ruchach, które mają wyglądać na naturalnie dynamiczne, chociaż w istocie są bardzo męczące. Niektórzy nigdy nie osiągną tej lekkości i będą zawsze wyglądać ciężkawo. To jest na tyle trudne, że patrzysz na siebie w lustrze i myślisz: „Cholera, co za porażka! Nigdy nie będę wyglądać, jak trzeba". Teraz na szczęście nie jest już tak dramatycznie. W końcu patrzę na siebie w lustrze i myślę: „Wow, to jest ładne".

4. Białowieża

Jest świetna, bo tam niczego nie ma. Nawet żubrów tam nie ma, są gdzieś dalej. Wszystko wygląda jak wielki skansen, wszędzie są małe, drewniane domki, gdzie można sobie wynająć pokój za 40 zł, a nagle w tym wszystkim świetne restauracje z kaczkami i halibutami. Można też zrobić sobie grilla i iść na spacer do lasu, w którym pełno jest znaków prowadzących do rozmaitych „miejsc mocy", gdzie leżą piramidki z kamieni. Jest kompletnie bezsensownie i do bólu polsko. Wszystko w Białowieży jest znajdowaniem czegoś, gdzie nic nie ma, udawaniem, że coś jest, kiedy są co najwyżej pustka i panie sprzedające miód przy drodze. Mogłabym tam mieszkać.

5. „Sierakowski" Komuny Warszawa

To najlepszy spektakl, na jakim byłam w życiu, stwierdzam to bez wahania. Śmiałam się ciągle. Komuna jeździ po całym świecie, na edynburskim festiwalu teatralnym Fringe, najbardziej prestiżowym w branży, wszyscy się nią zachwycali. W Polsce nie wzbudziła takiego entuzjazmu. Krytyka Polityczna zaś się obraziła.

6. Miejskie rowery

Korzystałam z nich namiętnie, póki się troszkę nie obraziłam na Veturillo, bo system naliczał mi jakieś kosmiczne opłaty. Na szczęście udało się sprawę rozwiązać przez reklamację. Myślę, że jeśli ulepszą ten system na tyle, że będzie działał bez takich „kwiatków", to te rowery naprawdę ułatwią nam życie. Faktem jednak pozostaje, że Warszawa nie jest miejscem dla rowerów i jazda chodnikiem, slalomem między ludźmi, bywa średnią przyjemnością.

7. Liceum Bednarska

To miejsce wychowywania naprawdę świetnej młodzieży. Byłam tam na praktykach pedagogicznych i było fantastycznie. Ja do swojego liceum praktycznie nie chodziłam. Uważałam za wielkie nieporozumienie, że mam chodzić do miejsca, gdzie ktoś mnie poniża, zmusza do robienia rzeczy, których nie potrzebuję i nie chcę. Nie uważam, żeby sposobem na motywowanie uczniów do pracy było wmawianie im, że mają zapieprzać, bo przecież są w elitarnym liceum. Miałam więc 30 proc. obecności w szkole. Nie wywalili mnie, bo to było bardzo dobre liceum, więc wyrzucenie kogoś byłoby ujmą na prestiżu. Sądzę, że gdybym uczyła się na Bednarskiej, chodziłbym do szkoły regularnie. Uczniowie są tam traktowani jak ludzie, a nie jak dzieci. Widzi się jednostki, a nie „elitarne masy". Nikt nie gada i nie przeszkadza na lekcjach, co najwyżej cicho skupia się na swoim telefonie. Grupy są małe, drzwi do sal otwarte, nie ma dzwonków, nie trzeba siedzieć na lekcji, jak się nie chce, można wyjść ze szkoły i iść do sklepu naprzeciwko. Jest bardziej jak na uczelni.

8. Restauracja Rozbrat 20

Klasa na tle warszawskich lokali, prawdziwie europejski poziom. Choć nadmiar krawaciarzy. W menu proste potrawy, jednak o wyrafinowanych smakach, dopracowane w każdym szczególe. Za każdym razem, kiedy tam idę, czuję się, jakbym sama sobie robiła prezent. Szczególnie lubię fantastyczną sałatę z wędzoną piersią z kaczki. Zwykle nie chwalę jednak tak chętnie. Rzadko na poważnie coś doceniam. Widać to na moim kulinarnym blogu – www.tastespotting.wordpress.com. Założyłam go, bo pomyślałam, że brakuje wpisów, które odbiegałyby od sztancy w rodzaju: „Na kulinarnej mapie Warszawy pojawiło się nowe, ciekawe miejsce" i wynurzeń dziewcząt, które chodzą do każdej nowo otwartej kawiarni i wszystko im smakuje. Mój blog jest zaś w konwencji, powiedzmy, subiektywno-złośliwej. Lubię chodzić po knajpach i odnotowywać wpadki, jedną za drugą, wytykać te małe porażki.

Dominika Dymińska (ur. 1991) – tłumaczka, recenzentka kulinarna. Autorka powieści „Mięso", uznanej za jeden z najciekawszych debiutów tego roku. Prowadzi bloga o restauracjach: Tastespotting.wordpress.com. Trenuje jeździectwo. Nie lubi piwa i podróży.

Powieść z pozoru przypomina pisaninę egzaltowanej licealistki, ale pod płaszczykiem pretensjonalności skrywa bezkompromisową ironię i dojrzałą przenikliwość. Dominika Dymińska z równą dezynwolturą bawi się tak polszczyzną, co czytelnikami. Dość bezczelna osóbka z tej młodej panienki. Jak stwierdziła w jednym z wywiadów: „Kobiety nie są od wyrażania opinii. Ostre spojrzenie nie jest dla kobiet". Oczywiście miała na myśli coś wręcz przeciwnego. Oto, co kocha „stateczna panienka".

Pozostało 93% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"