Są utwory, których pani nie zaśpiewała, a teraz żałuje?
Absolutnie nie. Miałam szczęście, mogłam zaprezentować się w wielu utworach rzadko wykonywanych przez innych. Natomiast zawsze starałam się, żeby były to partie wygodne dla głosu, żeby on dobrze się w nich czuł. Dlatego na przykład tylko raz podpisałam kontrakt na występ jako księżna Eboli w „Don Carlosie", mimo że na koncertach obie jej popisowe role śpiewałam bez problemów. Jednak w przedstawieniu, gdy dochodziłam do punktu dla mnie kulminacyjnego, czyli arii „O don fatale", mój głos był już zmęczony po poprzednich scenach.
Właśnie ukazuje się polskie tłumaczenie wydanej we Francji pani biografii.
Autorkę, Brigitte Cormier, poznałam kiedyś w Barcelonie, była na przedstawieniu „Juliusza Cezara" z moim udziałem i potem długo czekała przed teatrem. Poprosiła o autograf i nieśmiało zapytała, czy mogłaby napisać o mnie książkę. Spotykałyśmy się wielokrotnie, w różnych miejscach, ona ciągle nagrywała nasze rozmowy, przekopała się przez strych mojego domu, gdzie leżą różne recenzje. Niemal nauczyła się polskiego, by móc wykorzystać ich fragmenty. Biografia rzeczywiście powstała.
Ma pani wielu wielbicieli, którzy podróżują za panią po świecie.
To prawda, na warszawski koncert również przyjadą z Ameryki, z Niemiec, z Francji, ze Szwajcarii, z Portugalii. Byli też niedawno w San Diego, gdzie występowałam w „Córce pułku". To miłe. Ale jestem tak samo kochana, jak i nienawidzona, o tym też jest w mojej biografii. Wzbudzam wręcz skrajne emocje, ale trudno każdego zaspokoić. Nawet Callas nie wszystkim się podobała. Niedobrze, kiedy artysta jest „obły", nic mu nie można zarzucić, ale i szybko się o nim zapomina.