– Czasem, by doszło do trzech skutecznych brań, trzeba zrobić tysiąc rzutów i wędrować w górę rzeki dziesiątki kilometrów. Ale gdy już chwyta, zwłaszcza silny łosoś, to trzeba mieć nerwy ze stali. Stoi się po pas w wodzie, a ryba goni przynętę i dopada ją tuż przed tobą, jest dosłownie na wyciągnięcie ręki! Gdy poczuje, że jest na uwięzi, bryzga wodą, rzuca się, miota, robi niesamowite zamieszanie i walczy do upadłego. Ryby z rodziny łososiowatych są moim zdaniem najbardziej waleczne ze wszystkich. To pulsująca energia, żywe srebro. Mogą osiągać wielkie rozmiary (tajmień do 2 m i 100 kg! – red.). Mocowanie się z nimi wyczerpuje fizycznie i emocjonalnie. I daje nieporównywalną z niczym satysfakcję.
Szczodra rzeka
Korkosz i Zieliński poznali się podczas wspólnych wypraw w poszukiwaniu miejsc, gdzie ryby biorą. Celem ich podróży są dziewicze i bezludne krainy. Łowili już m.in. tajmienie w Chuluut w Mongolii, troć wędrowną w Rio Grande w Meksyku, malmy w Pymtcie na Kamczatce (to rzeka, o której wędkarze mówią, że Bóg stworzył ją na własny użytek, by samotnie poławiać pstrągi i bajecznie ubarwione palie), łososie w Juginie na Półwyspie Kolskim i szczupaki w jeziorze Bajkał na Syberii.
– Przebywamy wszędzie tam, gdzie istnieje jeszcze bajangoł, co po mongolsku znaczy szczodra rzeka. To w jej poszukiwaniu zapuszczamy się w najdziksze zakamarki naszej coraz mniej zielonej planety – mówi Zieliński.
– W Polsce łowienie przestaje być przyjemne, bo tu po prostu nie ma ryb – dodaje Rafał Czuba, trzeci z wędrującej kompanii wędkarzy (czwarty i piąty, Rafał Słowikowski i Mariusz Aleksandrowicz w czasie pisania tego tekstu poławiali w Patagonii). – Na Mazurach w wodach jest więcej butelek niż zwierząt, a rzeki są brudne.
Ale wyprawy po emocje i czystość przyrody sporo kosztują.