Proteus
Gry wideo dla niektórych mogą wydawać się formą rozrywki stosunkowo świeżą, ale tak naprawdę mija już ponad 40 lat od momentu, kiedy zaczęto tworzyć tak pełnoprawne automaty do grania, jak i domowe konsole. Przez cały ten okres skupiano się, aby wirtualne światy wyglądały coraz ładniej, pełniej, oferowały coraz więcej możliwości, a przełom tysiącleci przyniósł upowszechnienie grafiki trójwymiarowej, która dziś umożliwia tworzenie bajecznie pięknych, realistycznych scenerii.
Pogoń za formą, nieraz przesadna, oraz zamiana firm w międzykontynentalne korporacje zachęciła wielu pojedynczych twórców i małe studia, aby powrócić do złotych lat gamingu i czasów dzieciństwa wielu graczy. Przywrócono do życia światy, które mają z jednej strony przypominać gry sprzed 20-30 lat, ale jednocześnie dostarczać nowe doznania. Kreatywność niektórych developerów jest tak duża, że aż sam czuję się zaskoczony radością, jaką sprawiają mi wyprawy do krainy retro. Kolejną taką wycieczką po zeszłorocznym FEZ-ie (opisywanym na łamach Salonu Kulturalnego) jest Proteus.
Nie gra
Do niedawna interaktywne programy, nie posiadające typowych dla gier cech (punktacja, bohater i jego rozwój), były określane mianem „user experience". Niedawno zostały ochrzczone na Zachodzie mianem „notgames". Nomenklatura sama w sobie niewiele zmienia oprócz tego, że szybciej naprowadza czytelnika na to, że „nie gra" jednak ma w sobie coś z „gry". Czym więc jest Proteus? To wycieczka po wyspie. I nic więcej. Zostanie jednak więcej niż doceniona przez osoby, które pamiętają z dzieciństwa pikselowe światy i 8 czy 16-bitową, wżynającą się w pamięć muzykę. To powrót do krain, które kiedyś, pomimo swojej ubogości, kształtowały wyobraźnię. Tylko teraz, zamiast być areną walki, są oazą spokoju.
Każda sesja to losowo generowana wyspa, choć pomimo różnych kształtów zawsze składa się z tych samych elementów - polan, pagórków, wzgórz, lasów czy sadów. Nie mamy do wypełnienia żadnego celu, możemy przemierzać ląd i napawać się cudowną, pełną spokoju atmosferą. Wyspę zamieszkują przedziwne rośliny i zwierzaki, znajdziemy też opuszczoną chatkę, ruiny czy stare kamienie, które wydają dźwięk, gdy ich dotkniemy. Na wyspie obowiązuje cykl dnia i nocy. Obserwujemy jak słońce przemierza horyzont, a niebo zmienia swoje odcienie, żeby stać się kojąco różowe o zachodzie, i ciemne, ale pokryte gwiazdami w nocy. Mało tego, obowiązuje tu także cykl czterech pór roku! Kontrolując to przez specjalny „magiczny krąg" samodzielnie przeskakujemy między sezonami. Wiosna to feeria świeżych kolorów, lato jest jaskrawe i przejrzyście słoneczne, jesień maluje świat na typowo wypłowiałe barwy, a zima przynosi ponurą szarość i biel.
Magia niewiele bitów
Wyspa nie byłaby piękna, gdyby nie ogrom detali towarzyszących każdemu obszarowi i każdej porze roku. Wiosną możemy napawać się widokiem gęsto kwitnących drzew, z których opadają jasne płatki, podczas gdy jesienią widzimy płowe i pomarańczowe korony oraz lecące na ziemię liście. Z zakrywających niebo chmur pada deszcz, a nocą możemy natknąć się na deszcz spadających gwiazd albo zorzę.