Artykuł pochodzi z miesięcznika "Sukces"
Czy cenzor może wyciąć z filmu 38 min akcji? Oczywiście. Czy twórcy i producenci tego filmu pogodzą się z taką ingerencją w oryginalne dzieło? Z ochotą. Pod warunkiem że będzie to chiński cenzor, a obraz ostatecznie trafi do multipleksów w całym kraju. Taka właśnie ingerencja cenzorska przytrafiła się dziełu rodzeństwa Wachowskich i Toma Tykwera „Atlas chmur". Polscy widzowie mieli okazję zobaczyć 172 min tego filmu, chińscy – raptem 134. Z fabuły wycięto wszystkie kontrowersyjne dla Chińczyków sceny, przede wszystkim homo- i heteroseksualną erotykę. Wydawałoby się, że tak brutalne wkroczenie cenzorów mogłoby oburzyć autorów filmu. Ale tu niespodzianka: twórcy ograniczyli się do lakonicznego oświadczenia, w którym „ufają, że dzieło nie straciło w ten sposób integralności".
Jeśli śmiała erotyka może naruszać jeszcze jakieś tabu we współczesnym świecie, to inne ingerencje cenzury z Państwa Środka budzą raczej rozbawienie lub irytację. W ostatniej odsłonie przygód Jamesa Bonda wycięto scenę, w której płatny cyngiel przeciwnika 007 zabija chińskiego strażnika w jednym z biurowców w Szanghaju. W tłumaczeniu pierwszej rozmowy agenta z egzotyczną pięknością Severine – zagraną przez Berenice Marlohe – zastąpiono wtręt o jej młodości, kiedy to miała być zmuszana do prostytucji, „autorskim" dialogiem cenzora o jej przynależności do mafii.
W ten sposób Severine idzie w ślady chińskiego pirata zagranego przez Chow Yun Fata w „Piratach z Karaibów: Na krańcu świata". Jego rola została zredukowana przez cenzorów mniej więcej o połowę ze względu na fakt, że „szpeci i bezcześci wizerunek Chińczyków". Trzecia odsłona przygód „Facetów w czerni" została pozbawiona całej sekwencji walki z kosmitami w nowojorskim Chinatown (doszukano się w niej aluzji do cenzurowania Internetu w Chinach). Nawet w pozornie akceptowalnym dla wszystkich „Życiu Pi" znaleziono potencjalny cierń dla widzów. Napis „Religia jest ciemnością" został uznany za obraźliwy dla wierzących Chińczyków i zmodyfikowany. A już w kultowym w całej Azji „Titanicu" Jamesa Camerona – tym w odsłonie w wersji 3D – cenzorzy przeszli samych siebie. Scena, w której naga Kate Winslet pozuje na sofie swojemu kochankowi, została zredukowana do kilku ujęć obnażonego ramienia. Dlaczego? „By uniknąć potencjalnych konfliktów między widzami oraz by budować harmonijne etycznie otoczenie społeczne" – brzmiało oficjalne tłumaczenie Państwowej Administracji Radia, Filmu i Telewizji (SARFT), instytucji odpowiadającej za wszystkie wymienione wyżej ingerencje. „Biorąc pod uwagę żywe efekty 3D, obawiamy się, że widzowie mogą wyciągać ręce, by dotknąć aktorki, i w ten sposób przeszkadzać innym oglądającym!" – kontynuowali cenzorzy.
Przypadek Kung Fu Pandy
Hollywood wyciągnęło naukę z tych bolesnych lekcji. Już od kilku lat producenci prześcigają się w wyprzedzaniu potencjalnych zastrzeżeń inspektorów z SARFT, a nawet starają się im przypodobać. Nie przypadkiem w katastroficznym „2012" szef personelu Białego Domu odmalowuje Chińczyków jako wizjonerów, którzy wybudowali w odludnych górach arkę, mającą umożliwić przetrwanie ludzkości. Nie przypadkiem również w romantycznej komedii „Połów szczęścia w Jemenie" pojawiają się chińscy inżynierowie, którzy popisują się przed widzami swoją dogłębną znajomością technologii budowlanych (w książce, która posłużyła za podstawę scenariusza, takich postaci nie było).