Will.i.am - facet, który rządzi show-biznesem

Will.i.am nie ukrywa, że lubi wygodne życie. Może sobie na nie pozwolić, sprzedał 56 milionów płyt

Publikacja: 19.04.2013 19:32

will.i.am, #WILLPOWER, CD 2013

will.i.am, #WILLPOWER, CD 2013

Foto: Universal Music

Will.i.am, guru muzyki pop, po dwóch latach opóźnienia wydał wypełniony megagwiazdorskimi duetami album. Miał nazywać się „Czarny Einstein” i stanowić opus magnum czarnoskórego artysty. Amerykanin, który sprzedał na świecie miliony płyt, postanowił dać jednak przykład skromności. Zdecydował się na mniej górnolotną autoreklamę najnowszej twórczości. „#willpower” też brzmi mocno.

Nie odmówił sobie za to przyjemności pokazania się w wideoklipie z Britney Spears ze złotą wizytówką „Król” na czapce bejsbolówce. Zażartował ze zmiany społecznych hierarchii: oto wychowani w murzyńskich gettach gwiazdorzy wiodą dziś królewskie życie, wpływają na styl bycia milionów.
Każdy, kto lubi nowoczesny pop czerpiący z dawnego disco, zakocha się w tej płycie. Jest świetna do klubu, na imprezy. Pasuje też do jazdy kabrioletem – jak ktoś ma. Lub znajdzie okazję. Najlepiej w ciepłym klimacie.

Tempo jazdy podkręcają zaproszeni goście. Britney Spears komentuje plotki na temat swojej rozwiązłości seksualnej. Zaprasza na parkiet Chris Brown, odchodzący i powracający do Rihanny, „damski bokser”. Jest bożyszcze nastolatek, czyli Justin Bieber, a także Miley Cyrus. O tym, że will.i.am (swój pseudonim każe pisać z małej litery) cieszy się poważaniem nawet u seniorów, świadczy piosenka zaśpiewana razem z Mickiem Jaggerem.

Żeby było trochę retro, całość rozpoczynają trzaski winylowego krążka. A kończy przeróbka ragtime'u.

Słowa wygina

Urodzony w 1975 roku will.i.am pochodzi z pierwszego pokolenia czarnoskórych gwiazd, które nie przeżyły koszmaru rasizmu, jak generacja Whitney Houston. On i jemu podobni, mogli budować potęgę afroamerykańskich środowisk, czego ukoronowaniem stała się prezydentura Obamy.

Kiedy miałem okazję rozmawiać z muzykiem przed warszawskim koncertem Black Eyed Peas, powiedział:

– Nie możemy rozpamiętywać tylko swoich krzywd, musimy pamiętać o Holokauście czy rzezi Ormian w Turcji. Ale rzeczywiście to, co spotkało Afrykę z rąk Europejczyków, jest straszne. Niewolnicy mogli się bronić tylko w jeden sposób – kultywując afrykańską muzykę. Gospel, blues, jazz i rap pozwolił nam zachować korzenie, ale wciąż nie jesteśmy panami swego losu. Zarabiając dla Ameryki miliardy dolarów, nie mamy swojego banku. Bo przecież banku czarnej muzyki nie ma. Kredytów udziela się farmerom, a nie początkującym raperom. Dlatego skupiamy się w wytwórniach płytowych. To są nasze twierdze.

Muzyka stała się pokojową bronią w batalii o tolerancję. Will.i.am wychowany tylko przez matkę chciał widzieć we wszystkich ludziach braci i siostry. Zgodnie z tą zasadą zbudował skład swojego sztandarowego zespołu Black Eyed Peas. Tak jakby chciał cofnąć pełną rasowych i religijnych konfliktów historię ludzkości. Wrócić do mitycznego początku, gdy wszyscy pamiętali, że pochodzą od jednej matki, od jednego ojca.

W odróżnieniu od czarnoskórych raperów, zaprosił do współpracy blond wokalistkę Fergie, która mogłaby być albinoską ikoną Skandynawii, a ma korzenie duńskie, irlandzkie, szkockie. Taboo wywodzi się z indiańskiego plemienia Szoszonów. Allen Pineda Lindo, używający pseudonimu ap.de.ap, jest Azjatą urodzonym na Filipinach. Ideały tolerancji wcielone w życie robią wrażenie, a trzeba dodać, że will.i.am zrealizował, mimochodem, strategię podboju muzycznego wszystkich kontynentów. Na każdym grupa ma swojego łącznika, umożliwiającego łatwiejszy kontakt.

Nie pozostało to bez wpływu na sprzedaż płyt. Rozeszły się w 56 milionach egzemplarzy. Ale o wiele istotniejszy jest inny rekord: w podsumowaniach sprzedaży piosenek w postaci plików, Black Eyed Peas są drudzy z wynikiem 42 mln nagrań. Stali się królami iTunesa i reklam. Zanim ukazała się płyta „#willpower”, jedną z piosenek można było usłyszeć w reklamówce nowego modelu Lancii. Promocyjną rolę odgrywają nawet tytuły albumów. Gdy w 2009 r. Black Eyed Peas zapowiedziało „The End” – wszyscy myśleli, że oznacza to pożegnanie artystów. Tymczasem okazało się, że to tylko prowokacyjny skrót „Energy Never Dies” – energia nigdy nie umiera! Potwierdziła to wydana rok później płyta „The Beginning”, czyli początek. Można więc kończąc zaczynać i zaczynając nie kończyć. Taki to magik z willa.

Kiedy rozmawiałem z muzykiem, którego głównym odbiorcą jest nastoletnia młodzież, zapytałem, czy zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka spoczywa na nim, gdy komponuje, pisze, rapuje, wypowiada się publicznie.

Szacun dla wszystkich

– Moja mama zwraca mi uwagę, żebym o tym pamiętał – odpowiedział. – Ale dla mnie... To jest trudna sytuacja. Znalazłem się w roli idola przez przypadek i nie traktuję jej nazbyt poważnie. Dlatego nie silę się na umoralniające kazania. Najlepszy jest dobry przykład. Staramy się z moimi przyjaciółmi z Black Eyed Peas zachowywać naturalnie. Nie nosimy biżuterii, nie namawiamy do materialistycznego podejścia do życia. Nie ciągamy fanów do sypialni, bo ich szanujemy. Staramy się z nimi nawiązać dobry kontakt. Angażujemy się w akcje charytatywne. Myślę, że nasza postawa zależy od wieku. Taboo jest ojcem i każdą wolną chwilę spędza w domu.

Raper – wiadomo, biografię ma usianą skandalami. Will.i.am jest wyjątkiem. Właściwie jedyną rzeczą, jaką mogłem mu wypomnieć, to współpraca z Michaelem Jacksonem, gdy cały świat zastanawiał się, czy Jacko ma na sumieniu grzech pedofilii.

– Kiedy jest się tak wielkim artystą jak Michael, trzeba prosić Pana Boga o wielką siłę, bo ludzie wygadują najstraszniejsze rzeczy bez dania racji – tłumaczył will.i.am. – Odkąd pamiętam, byłem wielbicielem muzyki Jacksona i jakkolwiek by to zabrzmiało, zachowałem się wobec niego jak wierny fan. Spotkaliśmy się zresztą w sprawie nagrania trzech piosenek. To był niezwykle miły człowiek z bardzo trudnymi przejściami w dzieciństwie. Oczywiście, jego kariera to smutna historia. Ale jeszcze smutniejsza jest hipokryzja amerykańskich mediów. Operacje nosa Michaela Jacksona to dla nich rzecz godna potępienia, co nie przeszkadza jednocześnie zachwycać się silikonowym biustem Pameli Anderson. To dlatego wiele amerykańskich dziewcząt robi z siebie plastikowe lalki Barbie.

Nie da się ukryć, że will.i.am i jego grupa stali się symbolem nowego hedonizmu, bo w piosenkach nie ma nic więcej poza zachętą do zabawy. Muzyk nigdy nie ukrywał, że lubi pogodne i wygodne życie.

– Nie widzę nic złego w konsumowaniu – mówił. – Problem zaczyna się wtedy, gdy ludzie konsumują rzeczy bez wartości, nie wiedząc, jaki skutek wywołuje to w ich świadomości i organizmie. Mam jednak nadzieję, że globalnemu konsumeryzmowi będzie towarzyszyć kulturowe porozumienie. Wymiana towarów łączy nieznających się wcześniej ludzi z Polski i Chin, Australii i Etiopii. Wcześniej czy później musi nastąpić wymiana myśli. Byle tylko wygrały najlepsze wzorce. Osobiście wierzę, że w 2030 r. my, mieszkańcy Ziemi, będziemy lepiej się rozumieć.

Tylko relaks

Teraz głównym grzechem naszej cywilizacji jest, zdaniem artysty, zachłanność.

– Niewielka część mieszkańców Ziemi zgromadziła bogactwa, które mogłyby uratować umierających z głodu – przekonuje. – Czy ktoś kochający bliźnich wpadłby na pomysł produkcji i sprzedaży papierosów, jeśli ich palenie oznacza śmierć na raty? Nie, ale zachłanność podpowiada, by zarabiać także na śmierci. A jak zrozumieć blokowanie dostępu do edukacji dzieciom z najbiedniejszych regionów świata? To też wynika z zakodowanej w człowieku pazerności, bo przecież wiadomo, że ludzie wykształceni szybko wyrównują poziom dobrobytu z bogatszymi.

Will.i.am oskarża biznes, ale też nie idealizuje swojego środowiska. Nie widzi w nim duchowych liderów, którzy poprzez muzykę mogliby narzucić mądrzejszy styl życia.

– Z przykrością stwierdzam, że nie ma dziś na świecie autorytetów na miarę Gandhiego czy Martina Luthera Kinga, którzy pokojowymi środkami walczyli o ludzką godność. Cierpimy na brak charyzmatycznych, niekwestionowanych liderów. Nie ma z kim dyskutować o przyszłości świata, a jest tyle problemów do rozwiązania.

Problemów na pewno nie rozwiążemy, ale na pewno można się zrelaksować. Na przykład słuchając „#willpower”.

Pop

Will.i.am, guru muzyki pop, po dwóch latach opóźnienia wydał wypełniony megagwiazdorskimi duetami album. Miał nazywać się „Czarny Einstein” i stanowić opus magnum czarnoskórego artysty. Amerykanin, który sprzedał na świecie miliony płyt, postanowił dać jednak przykład skromności. Zdecydował się na mniej górnolotną autoreklamę najnowszej twórczości. „#willpower” też brzmi mocno.

Nie odmówił sobie za to przyjemności pokazania się w wideoklipie z Britney Spears ze złotą wizytówką „Król” na czapce bejsbolówce. Zażartował ze zmiany społecznych hierarchii: oto wychowani w murzyńskich gettach gwiazdorzy wiodą dziś królewskie życie, wpływają na styl bycia milionów.
Każdy, kto lubi nowoczesny pop czerpiący z dawnego disco, zakocha się w tej płycie. Jest świetna do klubu, na imprezy. Pasuje też do jazdy kabrioletem – jak ktoś ma. Lub znajdzie okazję. Najlepiej w ciepłym klimacie.

Pozostało 89% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"