Filmy o subtelnych uczuciach

Reżyser ?Chad Hartigan o kinie niezależnym i festiwalu Sundance.

Publikacja: 23.04.2013 21:49

Chad Hartigan urodził się 31 sierpnia 1982 roku w Nikozji, na Cyprze. „This is Martin Bonner” zdobył

Chad Hartigan urodził się 31 sierpnia 1982 roku w Nikozji, na Cyprze. „This is Martin Bonner” zdobył nagrodę publiczności na ostatnim festiwalu Sundance (na zdjęciu). W Polsce widzowie będą go mogli obejrzeć 26 kwietnia w Sundance Channel

Foto: AFP

Rz: „This is Martin Bonner" to historia 60-letniego mężczyzny, który wyjeżdża do Reno, by pracować tam jako kurator pomagający odnaleźć się w normalnym życiu ludziom zwolnionym z więzienia. To podobno historia pana ojca.

Chad Hartigan: Ojciec miał 55 lat, gdy zawaliło mu się życie. Rozwiódł się, stracił pracę. Pojechał sam do Newton, w Wirginii, bo tam dostał robotę. Bardzo się o niego martwiłem. Nie wiedziałem, czy da sobie radę z samotnością i depresją, czy potrafi w nowym miejscu zdobyć przyjaciół i jakoś się zadomowić. Wtedy narodziła się myśl, żeby zrobić film o kimś po sześćdziesiątce, kto zaczyna nowe życie.

W tym wieku nie jest to łatwe.

Ale możliwe. Kiedy zaczynałem pisać scenariusz, chciałem opowiedzieć o mężczyźnie, który w innym mieście znajduje miłość. Ale zrezygnowałem z tego pomysłu. Martin Bonner odzyskuje równowagę dzięki temu, że zyskuje przyjaciela i nowy cel w życiu.

Pana film dostał nagrodę publiczności podczas festiwalu w Sundance. W Polsce właśnie skończył się festiwal Off Plus Camera, na którym widzowie wyróżnili obraz „The Late Quartet", także opowiadający o starych ludziach, a najgłośniejszym tytułem europejskim ubiegłego roku była „Miłość" Michaela Hanekego. Nie sądzi pan, że widzowie zaczęli się interesować problemami trzeciego wieku?

W Stanach jest ogromna rzesza filmowców, którzy za pomocą nowych technologii robią filmy przeznaczone dla młodych widzów. A teraz rzeczywiście nadszedł czas, gdy publiczność zatęskniła za czymś innym. Nasze społeczeństwo się starzeje, ludzi starych przybywa. A nie jest prawdą, że wszyscy są szczęśliwi i odpoczywają w swoich domach z ogródkami. W tym wieku też zdarzają się dramaty, ludzie starają się przezwyciężać kryzys i budować coś ważnego.

A pana ojcu film się podobał?

Tak, chyba tak. Pewnie czuł się trochę zmieszany, ale jednocześnie dumny, że syn przejął się jego problemami. Myślę, że byłby dumny nawet wtedy, gdyby „Martin Bonner" był okropny.

Czy trudno było panu zebrać pieniądze na ten film?

Zrobiliśmy go niemal za grosze. Początkowo oszacowaliśmy kosztorys na 150 tysięcy dolarów, ale nie udało nam się takiej sumy zdobyć. W końcu musiało nam wystarczyć 40 tysięcy dolarów.

Festiwal Sundance to chyba wielka szansa dla filmowców takich jak pan.

To prawdziwy cud. Miejsce, gdzie człowiek nie musi się martwić o publiczność. Widzowie przychodzą obejrzeć film, bo wiedzą, że jeśli został zakwalifikowany do konkursu, na pewno warto poświęcić dla niego dwie godziny życia. Potrafią docenić studium starości, nie niecierpliwi ich wolniejsza narracja. Sundance to dla twórcy znakomita przygoda, która może się okazać ważna dla jego dalszej kariery. I miło jest pomyśleć, że istnieje miejsce, które promuje filmy skromne, bez gwiazd, zrealizowane za niewielkie pieniądze.

W ostatnich latach zdarzało się, że tytuły z Sundance dostawały nominacje oscarowe – i to w kategorii najlepszego filmu.

Ten festiwal zyskał znakomitą reputację. Sukces na nim sprawia, że ludzie zaczynają się filmem interesować.

Co pan sądzi o sytuacji niezależnego kina?

Nie jestem optymistą. Sprzęt staje się coraz tańszy, a dostęp do niego coraz powszechniejszy. Ale jednocześnie trudno uzbierać pieniądze na profesjonalną produkcję z aktorami, którym trzeba zapłacić. Powstają więc obrazy za grosze, takie jak mój albo te za wiele milionów dolarów. Nie ma środka.

Taką konstatację słyszałam już od wielu reżyserów i aktorów amerykańskich, także tych z pierwszej ligi.

To godzi we wszystkich – w sławy i debiutantów. Robiąc „This is Martin Bonner", udowodniłem, że potrafię nakręcić i zmontować film. Naturalną koleją rzeczy powinienem teraz wejść w produkcję z wyższym budżetem, ze znanymi aktorami.

Następny pana projekt też opowiada o starych ludziach?

Nie. O 13-latkach. Nie chcę, żeby mnie zaszufladkowano. Pierwszy mój film był o młodych ludziach, którzy wybierają się na randkę. Drugi – o 60-latku. To teraz przyszła kolej na dzieci.

Podobno w dzieciństwie marzył pan, by nakręcić kiedyś hit w stylu „Jurassic Park". Nadal pan o tym myśli?

Tak naprawdę gust mi się zmienił już w czasie studiów, gdy zobaczyłem „Dziewczyny z krwi i kości" Davida Gordona Greena czy „You Can Count on Me" Kennetha Lonergana. To wtedy zrozumiałem, że kino nie musi być wyłącznie rozrywką, a sztuka filmowa może opowiadać o subtelnych uczuciach. Dzisiaj nie myślę już o superprodukcjach, ale nadal marzę, żeby zrobić film, którzy dotrze do szerokiej publiczności. I może zmieni czyjeś życie.

—rozmawiała Barbara Hollender

Rz: „This is Martin Bonner" to historia 60-letniego mężczyzny, który wyjeżdża do Reno, by pracować tam jako kurator pomagający odnaleźć się w normalnym życiu ludziom zwolnionym z więzienia. To podobno historia pana ojca.

Chad Hartigan: Ojciec miał 55 lat, gdy zawaliło mu się życie. Rozwiódł się, stracił pracę. Pojechał sam do Newton, w Wirginii, bo tam dostał robotę. Bardzo się o niego martwiłem. Nie wiedziałem, czy da sobie radę z samotnością i depresją, czy potrafi w nowym miejscu zdobyć przyjaciół i jakoś się zadomowić. Wtedy narodziła się myśl, żeby zrobić film o kimś po sześćdziesiątce, kto zaczyna nowe życie.

Pozostało 86% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"