Melissa Leo: Aktorka nie wybrzydza

Melissa Leo, która była gościem krakowskiej Off Plus Camery, o filmowej karierze po czterdziestce, graniu w ambitnych serialach i szczęściu.

Aktualizacja: 27.04.2013 01:50 Publikacja: 26.04.2013 20:56

Melissa Leo: Aktorka nie wybrzydza

Foto: ROL

Meryl Streep, grając polityka w „Kandydacie”, naśladowała zachowanie, gesty i sposób ubrania Hillary Clinton. Pani też się na niej wzorowała, wcielając się w sekretarza obrony w „Olimpie w ogniu”?

Melissa Leo:

Ten film jest swego rodzaju fantazją. Ale reżyser Antoine Fuqua chciał, by wszystko było bardzo realistyczne. Scenografia została przygotowana bardzo starannie. Niedawno byłam na inauguracji drugiej kadencji Baracka Obamy i zwiedziłam prawdziwy Biały Dom. Na planie poczułam się tak, jakbym do niego wróciła. Mieliśmy też konsultantów doskonale zorientowanych w etykiecie Białego Domu. A moja sekretarz obrony? To nie jest oczywiście alter ego Hillary Clinton, choć ma pewne jej cechy. I nie tylko jej. Oglądałam materiały z różnych wydarzeń politycznych, wypatrując kobiet w tłumie mężczyzn. I na przykład zwróciłam uwagę, że żadna z nich nie miała długich włosów. Dlatego wymyśliłam dla swojej bohaterki krótką fryzurę. Reszta to oczywiście licentia poetica. Choć trzeba przyznać, że Aaron Eckhart byłby niezwykle przystojnym prezydentem.

Amerykańscy krytycy nazwali państwa film „Szklaną pułapką” w Białym Domu.

Tak to miało być. Nie wiem, czy ktokolwiek byłby w stanie policzyć, ile w „Olimpie...” oddano strzałów i ile było w nim wybuchów. Pewnie nie wie tego nawet sam Antoine. Może sama za tym gatunkiem filmowym nie przepadam, ale dla wielu ludzi to jest fantastyczna rozrywka. Kino akcji zarabia ogromne pieniądze dla studiów. A aktorzy, nawet najbardziej ambitni, chętnie czasem w takich obrazach występują. Bo też muszą zapłacić rachunki, zarobić na życie. Zresztą „Olimp w ogniu” jest świetnie, profesjonalnie zrealizowany. Trudno oderwać wzrok od ekranu.

Przez całe lata związana była pani głównie z telewizją. Dzisiaj właśnie tam uciekają z kina najlepsi reżyserzy i słynni aktorzy. Pani też gra w bardzo ambitnych serialach.

Jestem bardzo świadoma tej zmiany. Przez pierwszych 25 lat pracy żyłam głównie z pracy dla telewizji. To pozwoliło mi kupić dom i dobry samochód, utrzymywać się na niezłym poziomie i wychować syna, opłacając mu renomowane szkoły. Szłam od serialu do serialu, elita filmowa rzadko przekraczała wówczas drzwi telewizyjnych studiów. A potem nagle złapałam się na takiej myśli: „No, proszę, wielkie gwiazdy zaczęły pokazywać się na małym ekranie! One zabierają mi pracę! Zgarniają główne role w coraz lepszych produkcjach!”. Nawet przez chwilę bałam się, że zepchną mnie do drugiej telewizyjnej ligi. Ale kiedy dostałam nominację do Oscara, a potem jeszcze statuetkę, także dla mnie otworzyły się nowe furtki.

Mam wrażenie, że jednym z pierwszych ambitnych seriali telewizyjnych był „Homicide: Life on the Street”, w którym grała pani policjantkę z wydziału zabójstw w Baltimore.

Zdecydowanie tak. To był początek nowego trendu. Wielu ludzi mówiło wtedy, że ten cykl jest zbyt wyrafinowany i inteligentny jak na mały ekran. Jego losy długo się ważyły, w końcu jednak wszedł do produkcji. Po roku „Homicide” odniósł spory sukces. Razem z serialem ABC „NYPD Blue” stworzył nową jakość kryminału. Ale też twórcy obu tych tytułów inaczej spojrzeli na kobiety. Pamiętam, jak w swoich pierwszych produkcjach, takich choćby jak „All My Children”, musiałam nosić sukienki i spódnice i stale paradować z torebką przewieszoną przez ramię. W „Homicide” kobiety występowały bez makijażu i wielkich dekoltów, za to borykały się z trudnymi problemami.

Dziś ma pani za sobą m.in. udział w „Mildred Pierce” czy „Treme”.

Praca z Tomem Haynesem czy Kate Winslet to znakomite doświadczenie. Podobnie jak spotkanie z Agnieszką Holland na planie „Treme”. Agnieszka wyreżyserowała pilota serialu, a potem wracała jeszcze na plan, żeby zrealizować kilka odcinków. To niezwykła kobieta. Mądra i odważna. A przy tym silna i zdyscyplinowana jak żołnierz. Widziałam jej ostatni kinowy film „W ciemności”. Wyobrażam ją sobie w wielkich butach, w kanałach. Jej nic nie przestraszy, ze wszystkim da sobie radę. Bardzo chciałabym się jeszcze kiedyś spotkać z nią na planie. Może jakiejś fabuły?

Pani kariera filmowa jest swego rodzaju fenomenem. Gwiazdy wkraczające w wiek średni narzekają, że kino zaczyna o nich zapominać, bo nie ma ról dla dojrzałych kobiet. Tymczasem pani największe sukcesy – Złoty Glob, nominacja do Oscara za „Rzekę ocalenia” i Oscar za kreację w „Fighterze” – przyszły właśnie po czterdziestce.

To piękna lekcja. Dla ludzi z branży, ale i dla innych. W każdym czasie życia może zdarzyć się coś pięknego. W amerykańskich filmach rzeczywiście niewiele jest dobrych ról dla starszych aktorek, praca staje się wtedy na wagę złota. Ale ja wierzę, że każdy ma swoją łódź. Wychowałam syna, dzisiaj on ma już 25 lat i jestem z niego bardzo dumna. Jednak czułabym się niespełniona, gdybym realizowała się wyłącznie w rodzinie. Moją łodzią jest aktorstwo. Wsiadłam do niej i konsekwentnie płynę. Ludzie mogą robić różne rzeczy. Mogą być pielęgniarkami, lekarzami, śmieciarzami, inżynierami budującymi mosty. Ja jestem aktorką. Nie mogłabym robić niczego innego. Nawet przy filmie. Nie mogłabym być scenarzystką, bo nie umiem pisać, jako reżyserka wydzierałabym się na wszystkich niemiłosiernie. To byłby koszmar. Gram. Nie mam wyboru. Odnalazłam swoją łódź i płynę. Cokolwiek by się działo, nie mogę z niej wysiąść. Może właśnie w nagrodę za tę determinację tak się do mnie uśmiechnęło szczęście.

Niektórzy laureaci Oscarów narzekają, że statuetki przyhamowały ich karierę, bo reżyserzy zaczęli się bać, że są zbyt drodzy albo nie przyjmą małej roli...

W moim przypadku jest inaczej. Dzięki nominacji za „Rzekę ocalenia” dostałam rolę w „Fighterze”. Nie była ona pierwszoplanowa, a jednak przyniosła mi Oscara. Widzi więc pani, że moja postawa się sprawdza. Nigdy nie narzekam ani nie wybrzydzam, bo czemu by to służyło? Nie mówię, że za krótko jestem na ekranie albo że występowanie w epizodach jest niegodne laureatki Oscara. W „Olimpie w ogniu” czy „Niepamięci” gram niewielkie role, ale bardzo ważne dla filmów. I moja łódź płynie.

A jednocześnie powiedziała pani kiedyś w wywiadzie, że życie aktora to wielka samotność.

Bo tak jest. Ja nieustannie podróżuję. Lecę gdzieś, gdzie nikt bliski na mnie nie czeka, melduję się w hotelowym pokoju, po zdjęciach wracam do niego i zostaję sama. Moja przyjaciółka z Kalifornii dwa razy w roku odwiedza swoją córkę, która mieszka w Nowym Jorku. Za każdym razem przygotowuje się do tej wycieczki, trzy dni pakuje walizki, narzeka na trudy podróży. Ja biorę torbę albo małą walizkę i wsiadam do samolotu jak do taksówki, która ma mnie podwieźć do pracy. Poza tym aktor ma zwykle z ekipą dość powierzchowne relacje. Ostatnio grałam jednocześnie w „Niepamięci”, „Olimpie w ogniu” i „Treme”. Ale fabuły to były po dwa dni zdjęciowe. Odcinek „Treme” kręci się dziesięć dni, ale ja pracuję na planie przez trzy dni. W tym czasie nie rodzą się wielkie przyjaźnie. Choć jakiś kontakt się z ludźmi nawiązuje. Odczułam wielką radość, gdy przyjechałam na plan „Lotu” i okazało się, że znam pięć czy sześć osób. Nie gwiazdy, nie reżysera czy producentów. Zwyczajnych członków ekipy. Na przykład szwenkiera. Miło było zobaczyć za kamerą tę przyjazną twarz. Człowieka, który się do ciebie uśmiecha. Ale dość. Mówiłam, że nie narzekam. Nie mam powodu.

Bo czuje się pani szczęśliwym człowiekiem?

Tak. Jako mała dziewczynka chciałam być aktorką i matką. Oba moje sny się spełniły. I to bardzo pięknie. Czy można chcieć czegoś więcej?

—rozmawiała Barbara Hollender

Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla