Jest reżyserem, który do polskiego teatru muzycznego wprowadził najwyższe standardy. Jako jeden z niewielu inscenizatorów na świecie otrzymał prawo wystawiania „Kotów", „Upiora w operze" czy „Les Miserables" według własnej koncepcji. W innych krajach teatry kupują licencję nie tylko na sam musical, ale i na inscenizację, którą należy powielić.
Wojciech Kępczyński cieszy się takim zaufaniem Camerona Macintosha, najważniejszego producenta na londyńskim West Endzie czy kompozytora Andrew Lloyda Webbera, że może działać samodzielnie. A przedstawienia w warszawskim Teatrze Roma idą przy ponad stuprocentowej frekwencji. „Deszczową piosenkę" w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego, której premiera odbyła we wrześniu ub. roku zagrano już 250 razy. Obejrzało ją około ćwierć miliona widzów, co czwarty bilet kupiony w ub. sezonie do warszawskiego teatru, był właśnie biletem do Romy.
Dzisiaj jest więc reżyserem z sukcesami i mało kto pamięta, że zaczynał jako aktor. Pierwszy epizod zagrał jeszcze na studiach w „Kramie z piosenkami" w Teatrze Narodowym w 1968 roku, pierwszy angaż otrzymał w 1973 roku – a więc 40 lat temu – do stołecznego Teatru Komedia. Na tej scenie, a także potem w warszawskich Rozmaitościach grywał raczej niewielkie role, a brak aktorskich sukcesów rekompensował... choreografią. Wojciech Kępczyński jest bowiem również absolwentem warszawskiej szkoły baletowej, a umiejętności w niej zdobyte zaczął wykorzystywać od początku lat 80. przygotowywaniem ruchu scenicznego i choreografii w przedstawieniach dramatycznych w wielu polskich teatrach.
Przełom w jego karierze nastąpił w 1991 roku, gdy został dyrektorem Teatru Powszechnego im. Jana Kochanowskiego w Radomiu. I sprawił, że zaczęło być o nim głośno w Polsce. Wpadł na pomysł organizowania Międzynarodowych Festiwali Gombrowiczowskich, a przede wszystkim wyreżyserował kilka przedstawień muzycznych, spośród których rock-opera Webbera „Józef i cudowny płaszcz snów w technikolorze" stała się ogólnopolskim wydarzeniem.