Michał Oleszczyk - rozmowa

Michał Oleszczyk - dyrektor artystyczny festiwalu w Gdyni mówi Barbarze Hollender o kondycji polskiego filmu.

Aktualizacja: 11.08.2014 14:20 Publikacja: 11.08.2014 08:34

Michał Oleszczyk, rocznik 1982. Krytyk filmowy, dr filmoznawstwa, współpracownik m.in. „Kina”, dwuty

Michał Oleszczyk, rocznik 1982. Krytyk filmowy, dr filmoznawstwa, współpracownik m.in. „Kina”, dwutygodnika.com oraz amerykańskiego portalu RogerEbert.com. Jego blog filmowy „Ostatni fotel po prawej stronie” otrzymał tytuł bloga roku w kategorii kultura w konkursie Onet.pl w 2010 roku. W latach 2011–2013 był programerem i rzecznikiem prasowym festiwalu Off Plus Camera w Krakowie. Od grudnia 2013 roku jest dyrektorem artystycznym festiwalu filmowego w Gdyni

Foto: Rzeczpospolita, Sławomir Pultyna Sławomir Pultyna

Festiwal jest dobry, jeśli dobre są filmy. Poprzedni rok – z „Idą", „Papuszą" czy „Chce się żyć" – był znakomity. Krytycy pisali, że najlepszy po 1989 roku. Trudno będzie go powtórzyć.

Zobacz galerię zdjęć


Michał Oleszczyk:

Nie odpowiadam za stan polskiego kina; mogę wybierać tytuły spośród tych, które zgłaszają producenci. Ale, oczywiście, ma pani rację i wiele osób uprzedzało mnie, że ten sezon będzie słabszy od poprzedniego. Nawet zgłoszeń było mniej. Przed rokiem 42, teraz – 31. Myślę jednak, że udało się nam się zakwalifikować do głównego konkursu 13 interesujących filmów. Nie miałem wrażenia, bym poruszał się po jałowej ziemi.

Jaki więc ten rok będzie?

Nie mogę jako dyrektor festiwalu recenzować filmów. Powiem jedynie, że to wyraźnie konkurs czasu kryzysu. Większość twórców opisuje świat w stanie rozpadu. Mamy tylko jedną komedię – debiut Grzegorza Jaroszuka „Kebab i horoskop", też zresztą specyficzną, bo bez jednego uśmiechu.

Debiutów nie ma dużo.

Trzy, ale ciekawe. Od kina gatunkowego – rasowego thrillera „Jeziorak" Michała Otłowskiego do „Hardkor Disko", gdzie Krzysztof Skonieczny szuka własnego języka filmowego. A Jaroszuk, rocznik 1983, jest najmłodszym reżyserem walczącym o Złote Lwy.

Nie ma w konkursie nowych filmów Krzysztofa Zanussiego czy Jana Jakuba Kolskiego, brakuje „Kamieni na szaniec" Roberta Glińskiego. Dlaczego?

„Obce ciało" Zanussiego oraz „Serce, serduszko i wyprawa na koniec świata" Kolskiego zostały wycofane przez producentów jako nieukończone. „Kamieniom na szaniec" zaproponowałem udział w sekcji „Warszawa. Portret miasta", ale producent zaproszenie odrzucił. Szkoda, bo sekcja jest świetna: to przecież rok Warszawy, sierpnia '44, a mamy kilka filmów, które o stolicy opowiadają bardzo ciekawie, m.in. „Powstanie Warszawskie" czy znakomite dokumenty Bartosza Konopki („Nowa Warszawa") i Rafaela Lewandowskiego („Minkowski. Saga").

Stworzył pan nową sekcję „Inne spojrzenie". Jest poświęcona filmowym eksperymentom?

Tak, to są filmy, które w konkursie głównym nie miałyby pewnie szansy konkurowania z pozostałymi tytułami, bo mocno odbiegają od mainstreamowych standardów. „Heavy mental" Sebastiana Buttnego zbliża się do form niezależnego kina spod znaku festiwalu Sundance, podobnie jak „Małe stłuczki" Aleksandry Gowin i Ireneusza Grzyba. „Polskie gówno" Tymona Tymańskiego to musical, całkowicie nieuczesany i niezdyscyplinowany – kategoria sama w sobie. I wreszcie „Arbiter uwagi" Jakuba Polakowskiego, który uważam za obraz bardzo dojrzały warsztatowo. Chciałem pokazać, że istnieje w Polsce kino poszukujące, i namówić widzów do trochę innej rozmowy krytyczno-filmowej.

A dlaczego zrezygnował pan z Panoramy? Dotąd trafiały do niej tytuły niemieszczące się w konkursie, co umożliwiało widzom prześledzenie całej polskiej produkcji.

Nie jest tak, że na festiwalu muszą zaistnieć wszystkie zgłoszone filmy. W tym roku nie było propozycji na tyle mocnych, by taki przegląd tworzyć.

Jest aż tak źle?

Dlaczego źle? 13 tytułów w konkursie, cztery w „Innym spojrzeniu". Jesteśmy kinematografią średniej wielkości. Trudno oczekiwać 30 arcydzieł rocznie. Jeśli mamy w sezonie 17–18 ciekawych filmów, to jest bardzo dobrze. Jeżdżę sporo po festiwalach, mam skalę porównawczą. Nie musimy się wstydzić.

Czym jest dla pana festiwal w Gdyni: przeglądem rodzimego dorobku czy próbą porównania się ze światem?

Przede wszystkim miejscem rozmowy o naszym kinie i o nas samych. W filmach pojawiają się różne tematy – wciąż nierozliczonej historii, trudnej współczesności. „Psie pole" Lecha Majewskiego jest w gruncie rzeczy o tym, jak na naszą duchową kondycję wpłynął Smoleńsk. Myślę, że dyskusje po pokazach mogą być interesujące. Oczywiście dokładam starań, żeby przyjechali do Gdyni goście zagraniczni, ale to nie jest najważniejsza rola tego festiwalu.

A więc nie będzie go pan umiędzynaradawiać?

Nie na siłę. Będzie to widać również po jury. Jeśli uda mi się skompletować taki jego skład, na jakim mi zależy, to na osiem osób znajdą się w nim dwie, trzy z zagranicy. Gdynia to nasza własna próba zdefiniowania, kim jesteśmy. Ja sam wyleczyłem się z kompleksu lokalności w Stanach. Gdy pojechałem tam pierwszy raz na stypendium w 2007 roku, musiałem odpowiedzieć sobie na pytanie, co to znaczy, że jestem Polakiem, bo Amerykanie chcieli wiedzieć, co się stało w Katyniu, jaka była rola Polski w drugiej wojnie światowej, jak wygląda kraj po transformacji. I my im to powinniśmy w kinie powiedzieć. Sukces „Idy" też jest dowodem, że świat jest nas ciekawy, gdy nie imitujemy twórców zachodnich, lecz opowiadamy o własnych losach.

Program festiwalu ma pomóc w tym samookreślaniu się?

Tak, dlatego z jednej strony będzie „Inne spojrzenie", a z drugiej przypomnimy klasykę. Organizujemy przegląd kina przedwojennego i ważnych filmów po rekonstrukcji cyfrowej. Będzie też retrospektywa dwóch reżyserów, którzy są mi bliscy. Witold Leszczyński był wspaniałym wizjonerem kina, a Janusz Nasfeter łączył głębię spojrzenia na problemy młodych ludzi z perfekcyjnym warsztatem.

Co powiedziałby pan widzom, żeby zachęcić ich do obejrzenia tych przeglądów?

Daj się zaskoczyć. Uwierz, że film zrobiony 60 lat temu często przemawia do tych samych emocji, co dzisiaj.

Co jeszcze poleciłby pan widzom?

Konkurs młodego kina. Znalazło się w nim 25 studenckich etiud, ?które trwają od trzech do 53 minut. Niektóre naprawdę świetne. Dla mnie obecność tych młodych ludzi na festiwalu jest ważna. Mam nadzieję, że za jakiś czas pokażą oni swoje filmy w konkursie głównym. To wielka przyjemność obserwować, jak w polskim kinie rodzi się nowe pokolenie twórców.

Jest coś, czego nie udało się panu zorganizować?

Generalnie zrobiłem wszystko, co zamierzyłem. A w przyszłym roku chciałbym mieć jeszcze jakieś specjalne wydarzenie. Może niemy polski film z muzyką na żywo i w plenerze? Pamiętajmy, że to będzie 40. festiwal!

Festiwal jest dobry, jeśli dobre są filmy. Poprzedni rok – z „Idą", „Papuszą" czy „Chce się żyć" – był znakomity. Krytycy pisali, że najlepszy po 1989 roku. Trudno będzie go powtórzyć.

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało 97% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"