Polski baryton w pełni wykorzystał szansę, jaką otrzymał wraz z nagłym zastępstwem Placida Domingo w roli Hrabiego Luny w „Trubadurze" Verdiego. Widzów zjednał sobie właściwie od pierwszej sceny, ze swym udziałem. Jest w niej efektowny tercet, w którym miał za partnerów Annę Netrebko (Leonora) oraz tenora Francesco Meli (tytułowy trubadur Manrico) – przedstawiciela dawnej dobrej włoskiej szkoły śpiewania, którą współcześnie słyszy się coraz rzadziej.
Już w tym fragmencie Polak pokazał, że nie jest tylko dublerem, jak chcieli go traktować ci, którzy kupili bilety głównie po to, by posłuchać Placida Dominga. A kiedy niespełna pół godziny później wykonał popisową arię Luny, odniósł bezapelacyjne zwycięstwo.
Polska publiczność nie bardzo ma świadomość, w jakiej formie jest obecnie Artur Ruciński. W kraju śpiewa coraz rzadziej i zwykle w repertuarze, który nie jest obecnie jego specjalnością. Jego głos nabrał siły i mocy, na europejskich scenach śpiewa głównie w operach Donizettiego i Verdiego, bo w nich może najlepiej pokazać swe walory.
Artur Ruciński to śpiewakiem bardzo świadomym warsztatu, ale też cechuje go ogromna swoboda. Gdy trzeba, potrafi dodać jak najwięcej ekspresji. Na festiwalu w Salzburgu tacy śpiewacy zawsze mogą liczyć na uznanie, zatem Polaka zaakceptowano natychmiast.
Jego pojawienie się odnotowała cała austriacka prasa, nie tylko dlatego że ten debiut odbył się w nietypowych warunkach. Wiedeński „Kurier" napisał, że kiedy w „Trubadurze" wystąpił Artur Ruciński, Hrabia Luna odzyskał niezbędny głos i wiek, a konflikt dramatyczny w tej operze Verdiego nabrał sensu. Popremierowe recenzję były bowiem dość wstrzemięźliwe wobec Placida Domingo. Jeden z krytyków uznał, że tylko posturą nadawał się do tej roli.