Film już mi się nie urywa. Rozmowa z Ablem Ferrarą

Abel Ferrara | Reżyser „Witamy w Nowym Jorku" opowiada Barbarze Hollender o bólu człowieka uzależnionego.

Publikacja: 27.09.2014 20:00

Film już mi się nie urywa. Rozmowa z Ablem Ferrarą

Foto: kino świat

W połowie 2011 roku ta historia długo nie schodziła z czołówek gazet. Ówczesny dyrektor zarządzający Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominique Strauss-Kahn został zatrzymany i oskarżony o molestowanie seksualne pokojówki z nowojorskiego hotelu Sofitel. Na ekranie odtwarza pan tamte wydarzenia, ale w czołówce można przeczytać, że jest to film jedynie „zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami".

Abel Ferrara: Te słowa są wymysłem producentów. Mnie w ogóle nie interesuje tamta afera polityczna. Zaciekawił mnie scenariusz, a jego bohaterem jest Deveraux. Nie żaden Strauss-Kahn, nie Gerard Depardieu, nie ja. Devereaux. Georges Devereaux. I o nim zrobiłem film.

Zobacz galerię zdjęć

A jednak prawnicy Domini?que'a Strauss-Kahna zapowiadali, że podadzą pana do sądu.

Co mi mogli zrobić? Zabrać gitarę? Bo nikt nie ma prawa pozbawić mnie możliwości wykonywania zawodu. A w ogóle o co chodzi? To był jeden z najgłośniejszych skandali ostatnich lat. Media żyły nim dzień w dzień ponad miesiąc. Wstawałem rano i na nagłówkach gazet był Strauss-Kahn, jadłem lunch w restauracji – na ekranie telewizora widziałem Strauss-Kahna, jechałem metrem – wszyscy plotkowali o Strauss-Kahnie. Szedłem wieczorem na piwo, w pubie znów z telewizora straszył Strauss-Kahn. Dziennikarze rozdmuchali tę sprawę i trudno się dziwić: jeden z czołowych polityków świata, kandydat na prezydenta Francji, trafia do więzienia za próbę gwałtu. Więc nawet gdyby mój bohater nazywał się Strauss-Kahn, to jaką bym tajemnicę naruszył? No, przepraszam... Pan Strauss-Kahn był osobą publiczną.

Dla pana „Witamy w Nowym Jorku" jest filmem o brudzie polityki czy uzależnieniu?

O jednym i o drugim. Devereaux jest osobistością współczesnego świata, więc interpretacje polityczne muszą się pojawić. Ale dla mnie ważniejsza jest opowieść o zniewoleniu człowieka przez siebie samego. Niech pani sobie wyobrazi faceta, który prowadzi superżycie. Robi karierę, ma żonę, kobietę całkiem w porządku – niebrzydką i niegłupią, dorosłe dzieci. Materialnie wiedzie mu się dobrze, może sobie pozwolić na spełnienie każdej zachcianki. Ma w sobie jednak jakąś skłonność  do autodestrukcji. Naraża się na stratę wszystkiego, na co całe życie pracował. Dlaczego? Z braku wyobraźni? Z powodu choroby, jaką jest uzależnienie od seksu? Ale jeśli tak, to dlaczego on, inteligentny człowiek, się nie leczy?

A może jest jeszcze jeden powód takiego zachowania: poczucie bezkarności?

Cholernie modnie jest tak mówić, bo w opinii większości ludzi polityka to brud i degrengolada moralna. Ale niech pani wierzy, ja nie chciałem tego wykorzystać, by oskarżać sferę rządzącą. Razem z Gerardem nawet wyartykułowaliśmy to na początku filmu. On przecież mówi na ekranie: „Nie interesują mnie ci faceci, nie lubię ich, generalnie mam ich w d...".

Nie może pan jednak uciec od faktu, że Deveraux jest politykiem, na dodatek najwyższego szczebla.

Wcale nie uciekam. Władza to jeszcze jeden nałóg. Henry Kissinger powiedział, że władza jest największym afrodyzjakiem. A ja jeszcze dodam, że władza oznacza korupcję, a władza absolutna oznacza korupcję absolutną. Ale w sztuce trzeba mówić o ludziach. I dlatego najważniejszy jest dla mnie facet ewidentnie uzależniony, który nie przyjmuje do wiadomości, że jest chory. Nawet kiedy staje przed nim córka, powtarza jej: „Nie potrzebuję pomocy". Znam takich ludzi. Alkoholików, narkomanów, którzy wmawiają sobie, że wszystko jest w porządku i że nad wszystkim panują.

Pan też przyznał się publicznie do uzależnień.

No, tak. Zawsze o tym, psiakrew, mówiłem otwarcie. Więc powiem raz jeszcze: doskonale wiedziałem, o czym robiłem film. Sam byłem na dnie. Bardziej niż Devereaux. Nie trzeźwiałem. Traciłem kontakt z rzeczywistością. Znam te wszystkie stany, kiedy człowiek nie myśli o niczym, tylko brnie dalej. Bo nie może inaczej. Dlatego w „Witamy w Nowym Jorku" nie oceniam, nie piętnuję. Próbuję pokazać. Może nawet zrozumieć.

W wypowedziach broni pan Devereaux. Ale w filmie pana bohater, zamknięty w wielkim, opasłym cielsku Gerarda Depardieu, jest obleśny i odstręczający.

Gerard dużo dla tej roli zrobił. Ten facet jest fantastyczny. Pochodzi z biednej rodziny, urodził się tam, gdzie diabeł mówi dobranoc, a dzisiaj jest paniskiem. Tak naprawdę większym niż Strauss-Kahn. On wydawał pieniądze Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Depardieu wydaje swoje, przez siebie zarobione. I nie ma żadnych kompleksów. Dlatego może na ekranie pokazać, jak to pani mówi, to swoje opasłe cielsko – wielki, goły brzuch. Zagrać kogoś, kto widzowi wyda się odstręczający. Jego Devereaux to ludzka szmata. Musi zostać odrzucony przez żonę, przez wyborców, przez świat. Nawet przez Boga. Ale czy to znaczy, że będzie mniej cierpiał? Jest czas, gdy bawi się z podstawianymi mu dziewczynami i rzuca się lubieżnie na pokojówkę w hotelu. Nie ma oporów, bo dotąd wszystko mu uchodziło na sucho. Ale przyjdzie moment, gdy zostanie sam. Bo człowieka na dnie w końcu wszyscy opuszczają. ?A on jest chory. I cierpi. Zapewniam panią, to właśnie zagrał Gerard. Ja też dobrze znam ten ból, gdy ockniesz się nagle i wokół jest pustka. Tylko ta twoja przemożna potrzeba odjazdu. ?Z powrotem w nieświadomość, w zabawę, w nałóg. Uzależnienie to straszna choroba. Ja to wiem. Na szczęście mam to za sobą. Już mi się film nie urywa.

Przeszedł pan długą drogę – od Bronxu, gdzie mówiono, że pana ojciec współpracował z mafią, i katolickiej szkoły przez piekło do dzisiejszej samoświadomości.

Zaraz, zaraz. Często mi tego ojca wypominają. Jaka znowu mafia? Ojciec miał biznes śmieciowy. To poważny i cholernie intratny interes. Sam w młodości nieźle u niego zarabiałem jako kierowca śmieciarki. Jak się taki biznes prowadzi, to czasem trzeba się komuś opłacać. Ale jaka tam mafia! A szkoła katolicka – tak. Położyła się cieniem na wielu latach mojego życia. Gdyby tak stale pani wmawiano, że ktoś patrzy na panią z góry i widzi każdy pani krok, każdy „dobry i zły uczynek"? Że Bóg stworzył wszystko i nad wszystkim czuwa? A pani widzi, że dzieci umierają i ludzie się nienawidzą, to co pani o tym Bogu myśli, mając kilka albo kilkanaście lat? Musiałem tę szkołę katolicką odreagować. No, to odreagowywałem.

W kinie? Bardzo wcześnie zaczął pan kręcić filmy.

Jasne. Lata 60. i 70. były czasem wielkich mistrzów. Zapierało dech w piersi. ?A w zamożnych rodzinach panowała taka moda: dzieciom kupowało się w prezencie kamerę. Tak zaczynała masa amerykańskich filmowców ze Spielbergiem na czele. Ale to tylko pół prawdy. Ta ładniejsza połowa. Bo druga część prawdy o tamtych latach to seks, alkohol i narkotyki. Nauki szkoły katolickiej się tu nie przydawały.

Dzisiaj już pan się chyba z Bogiem pogodził. Zrobił pan nawet „Marię" – film o potrzebie wiary.

Jest OK. Pomogli mi w tym artyści, których oskarżano o bluźnierstwa. Pasolini „Ewangelią według świętego Mateusza", Scorsese „Ostatnim kuszeniem Chrystusa". Ja zresztą zawsze byłem na bakier z Kościołem. Z wiarą – nie.

Przeszedł pan na buddyzm.

Prawie dziesięć lat temu. To buddyzm pomógł mi wyjść z nałogów. Mam dwie córki, dla nich musiałem wytrzeźwieć. Nie mogły przecież patrzeć na staczającego się ojca.

„Witamy w Nowym Jorku", choć pan się od tego odcina, jednak zainspirowane zostało przez autentyczne wydarzenia. W następnym filmie, „Pasolini", odtwarza pan ostatni dzień życia włoskiego mistrza. Trudno jest kręcić filmy oparte na faktach. Nie czuje się pan na planie ograniczony?

Przy takim filmie problemem jest pytanie o prawdę. Ale czym jest prawda? Wszys-?tko jest subiektywne. W ży-?ciu, w sztuce. Nawet dokumentaliści wpływają na obraz przekazywany w swoich fil-?mach – wszystko zależy od tego, gdzie postawią kamerę, co będą nią obserwować, ko-?mu dadzą się wypowiedzieć, czyje rozmowy podsłuchają. Dlatego ja też opowiadam o moim Devereaux i o moim Pasolinim. Nikt nie ma mono-?polu na prawdę obiektywną. A już na pewno nie taki grzeszny staruch jak ja.

Grzeszny staruch? Podobno ostatnio prowadzi się pan nie najgorzej?

Dzisiaj rzeczywiście jestem już byłym alkoholikiem i byłym narkomanem. Żyję. Pracuję. Jest w porządku. Ale znam ludzkie słabości.

Abel Ferrara – prowokator i skandalista

Urodził się 19 lipca 1951 roku w nowojorskim Bronksie. Jego pierwsze filmy „The Driller Killer" (1979), „Miasto strachu" (1984), „Król Nowego Jorku" (1990) były horrorami i dramatami kryminalnymi, często z drugim dnem. Ale wielki rozgłos przyniósł mu dopiero „Zły porucznik" (1992). Ferrara opowiadał historię amoralnego i skorumpowanego policjanta, który patroluje ulice Nowego Jorku. Opisywał degrengoladę świata, kazał widzowi zagłębić się w szambo pełne grzechu, by dowiedział się czegoś więcej o współczesnych, o ludzkiej naturze, a czasem i o sobie samym. Inne jego ważne tytuły to m.in. „Uzależnienie" (1995), „Zaćmienie" (1984), „Maria" (2005), „4.44: Ostatni dzień na Ziemi" (2011), gdzie obserwował parę czekającą w apartamencie na Manhattanie na koniec świata, który ma nastąpić o godzinie 4.44 z powodu dziury ozonowej. Podczas ostatniego festiwalu w Wenecji zaprezentował „Pasoliniego" –  dramat o ostatnim dniu życia wielkiego włoskiego artysty. Na zdjęciu na planie „Witamy w Nowym Jorku". —bh

W połowie 2011 roku ta historia długo nie schodziła z czołówek gazet. Ówczesny dyrektor zarządzający Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominique Strauss-Kahn został zatrzymany i oskarżony o molestowanie seksualne pokojówki z nowojorskiego hotelu Sofitel. Na ekranie odtwarza pan tamte wydarzenia, ale w czołówce można przeczytać, że jest to film jedynie „zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami".

Abel Ferrara: Te słowa są wymysłem producentów. Mnie w ogóle nie interesuje tamta afera polityczna. Zaciekawił mnie scenariusz, a jego bohaterem jest Deveraux. Nie żaden Strauss-Kahn, nie Gerard Depardieu, nie ja. Devereaux. Georges Devereaux. I o nim zrobiłem film.

Pozostało 93% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"