Reklama

Trzysta tysięcy gitar nam gra. Historia polskiej muzyki rozrywkowej lata 1958-1973

Dariusz Michalski w dziejach polskiego bigbitu zawarł milion szczegółów. Na szczęście to książka wielokrotnego użytku - pisze Jacek Marczyński.

Publikacja: 07.01.2015 07:05

Dariusz Michalski, Trzysta tysięcy gitar nam gra, Wydawnictwo Iskry, 2015

Dariusz Michalski, Trzysta tysięcy gitar nam gra, Wydawnictwo Iskry, 2015

Foto: Rzeczpospolita

Nastała moda na opracowania drobiazgowych kronikarzy. Po niedawnym liczącym ponad 700 stron opisaniu początków jazzu w Polsce międzywojennej (Wydawnictwo Literackie), Iskry wydały jeszcze grubszy trzeci tom historii naszej muzyki rozrywkowej.

Autor Dariusz Michalski zajął się latami 1958–1973, a więc czasem przełomu. Na estrady wkroczyła wówczas młodzież śpiewająca dla swoich rówieśników.

Wciąż mamy kłopot, jak nazwać to, co wtedy się narodziło. To przecież nie był rock, ten zaczął się krystalizować w drugiej połowie lat 60., a wydoroślał w następnej dekadzie. Furorę zrobiło za to nic nieznaczące określenie bigbit wymyślone, by nie drażnić decydentów politycznie podejrzanym rock and rollem.

Pierwszy zespół Rhythm and Blues, od którego wszystko się zaczęło, w 1959 roku dostał zakaz występów na Śląsku od rządzącego tam Edwarda Gierka. Wkrótce potem tak stało się w całym kraju. Tej fali nie dało się jednak zatrzymać, a ona niosła ze sobą coraz więcej: fascynację rock and rollem i twistem, piosenki, którymi kokietowali młodzież całkiem dorośli twórcy („O mnie się nie martw"), przeróbki folkloru No To Co, protest songi Blackout, wyrafinowane kompozycje Skaldów.

Wszystko i jeszcze więcej zebrał teraz Dariusz Michalski. Tylko jeden rozdział poświęcony Trójmiastu, który stał się stolicą nowej muzyki, przynosi kilkadziesiąt nazw zespołów. Przytłaczająca większość zaginęła w mrokach historii.

Reklama
Reklama

A przecież tak było w Warszawie, Łodzi, Wrocławiu, Krakowie... Dariusz Michalski wszystko dokładnie opisał, więc muzyczne i personalne roszady rozmaitych grup szybko zaczynają nam się mieszać. Tej książki nie da się łatwo przeczytać, ale można do niej wracać, Autor nie jest historykiem, więc dodał smaczne cytaty z ówczesnej prasy walczącej z nową modą i osobiste wspomnienia artystów.

Oficjalnie ta historia bardzo grzecznej z dzisiejszego punktu muzyki kończy się na 1973 roku, ale autor pokazał późniejsze losy dawnych idoli. Nie są to biografie optymistyczne, wiele talentów zbyt szybko zgasło. Pod tym względem w polskim show-biznesie niewiele zmieniło się do dziś.

plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Kultura
Kultura przełamuje stereotypy i buduje trwałe relacje
Kultura
Festiwal Warszawa Singera, czyli dlaczego Hollywood nie jest dzielnicą stolicy
Kultura
Tajemniczy Pietras oszukał nowojorską Metropolitan na 15 mln dolarów
Reklama
Reklama