Viet Cong - melodie zanurzone w gitarowym jazgocie

Kanadyjczycy z Viet Cong nagrali świetną płytę i pracują nad tym, żeby przejąć pałeczkę po Arcade Fire.

Aktualizacja: 18.02.2015 21:42 Publikacja: 18.02.2015 20:14

Viet Cong. Fot. David Waldman

Viet Cong. Fot. David Waldman

Foto: materiały prasowe

Krótki album zatytułowany tak jak nazwa grupy trwa zaledwie 36 minut. Tym większe wrażenie robią umiejętności i talent kanadyjskiego kwartetu z Calgary, które poznajemy w ciągu tak krótkiego czasu.

Czego tu nie ma – płyta zaczyna się od dudniącego bębnami „Newspaper Spoons" zanurzonego w gitarowym zgiełku. Po tym postpunkowym prologu dostajemy pierwszy potencjalny przebój, których na płycie Viet Congu będzie jeszcze parę. „Pointless Experience" to nagranie niepozorne, pod kolejnymi warstwami rockowych brudów i hałasów skrywające nieprzeciętną melodię zaśpiewaną w sposób nieprzeciętny. Brzmi jak zapomniany klasyk z lat 70.

Trzeci utwór, „March of Progress", jest psychodelicznym przerywnikiem – z bębnów i syntezatora wyłania się piskliwa gitara i męski chórek o hipisowskim rodowodzie. „Bunker Buster" ma w sobie luz improwizowanego sesyjnego jamu, ale ten spokój tylko buduje napięcie przed fantastyczną drugą częścią płyty.

Zobacz wideo "Silhouettes":


„Continental Shelf" i „Silhouettes" brzmią jakby powstały w czasach świetności nieodżałowanego nowojorskiego Interpolu, który był czołowym zespołem tak zwanej nowej rockowej rewolucji na początku XXI wieku. W 2002 r. wydał fantastyczny album „Turn On The Bright Lights" i stał się niedoścignionym wzorem dla rzesz naśladowców w stylu The Editors czy The White Lies. Viet Cong wyprzedza tych epigonów o kilka długości, oferując świeżość i energię, jaką rzadko dzisiaj słychać na gitarowych albumach.

Kanadyjska grupa zdaje się nawiązywać do tamtego brzmienia, ale ma pełną świadomość, co się wydarzyło przez ostatnich 15 lat w muzyce. Nagrała płytę brudną, postpunkową, w której melodie i refreny wyłaniają się z jazgotu.

Wokalista Matt Flegel w „Sillhouettes" daje popis umiejętności, przejmująco wyśpiewując kolejne wersy, raz z euforią, a raz jakby w skrajnej rozpaczy. Teksty Flegela operują dużą porcją abstrakcji. Stanowią przełożenie ulotnych uczuć i skrajnych stanów psychicznych na pojedyncze zdania. Na szczęście, jak na debiut, wskaźnik grafomanii jest tu zdecydowanie niski. Album kończy trwający 11 minut utwór „Death". Tytuł brzmi złowieszczo, lecz mimo śmierci na końcu debiutanckiej płyty kariera Viet Congu zapowiada się świetnie.

Warto śledzić ich poczynania, bo może się okazać, że dojrzewa zespół, który stanie za moment w jednym rzędzie z amerykańskimi gigantami gitarowej alternatywy pokroju Arcade Fire czy The National. Do czerwca mają kalendarz wypełniony koncertami w USA i Europie, ale nie zdziwiłbym się, gdyby zaprosił ich któryś z polskich letnich festiwali. Warto sprawdzić, czy energia z płyty Viet Cong znajduje odbicie w występach na żywo.

Kultura
Meksyk, śmierć i literatura. Rozmowa z Tomaszem Pindlem
Materiał Promocyjny
Bank Pekao S.A. uruchomił nową usługę doradztwa inwestycyjnego
Kultura
Dzień Dziecka w Muzeum Gazowni Warszawskiej
Kultura
Kultura designu w dobie kryzysu klimatycznego
Kultura
Noc Muzeów 2025. W Krakowie już w piątek, w innych miastach tradycyjnie w sobotę
Materiał Promocyjny
Cyberprzestępczy biznes coraz bardziej profesjonalny. Jak ochronić firmę
Kultura
„Nie pytaj o Polskę": wystawa o polskiej mentalności inspirowana polskimi szlagierami
Materiał Promocyjny
Pogodny dzień. Wiatr we włosach. Dookoła woda po horyzont