– W czasie studiów brat spotkał pisarza i reżysera Armanda Gattiego – opowiadał mi kiedyś Jean-Pierre Dardenne. – Pod wpływem rozmów z nim kupiliśmy kamerę wideo i zaczęliśmy rejestrować portrety ludzi. Zapuszczaliśmy się w robotnicze dzielnice w małym mieście w Walonii. Nie było tam miejsca, gdzie mieszkańcy mogliby się spotykać ze sobą i pogadać. Pokusiliśmy się więc o eksperyment. Nagrywaliśmy opowieści różnych osób, a w weekendy puszczaliśmy je na ekranie rozwieszonym w kawiarni lub w kościele. Tak ludzie poznawali się wzajemnie.
Bracia zajmowali się tym przez kilka lat i, jak ocenia Jean-Pierre Dardenne, była to fantastyczna lekcja obserwacji życia. Przydała im się, gdy zaczęli pisać scenariusze do swych filmów fabularnych.
Dardenne'owie są Belgami. Jean-Pierre ma 63 lata, Luc jest trzy lata młodszy. W 1975 roku założyli firmę Derives, która wyprodukowała ponad 60 filmów dokumentalnych. W 1986 roku powstał ich debiut fabularny „Falsch" o wojennej martyrologii żydowskiej rodziny. Sukces międzynarodowy odnieśli dzięki fabularnej „Obietnicy" (1996). Zdobyli dwie canneńskie Złote Palmy za „Rosettę" (2002) oraz „Dziecko" (2005).
Wszystkie ich filmy są proste, mocno osadzone w rzeczywistości, bliskie dokumentalnemu podglądaniu życia. W Seraing obserwowali kiedyś młodą kobietę, która nieśpiesznie całymi dniami spacerowała po ulicy, pchając wózek z noworodkiem. Potem rozmawiali – o niej, śpiącym dziecku i o kimś, kogo w tym obrazie brakowało: o nieobecnym ojcu niemowlęcia. I on stał się bohaterem „Dziecka".
O historii z „Milczenia Lorny" opowiedziała im znajoma, która dostała propozycję dobrze płatnego, białego małżeństwa z emigrantem. Nie przyjęła jej, bo ktoś ją uprzedził, że potem nie ma mowy o rozwodzie. Kończy się to rzekomym przedawkowaniem leków lub narkotyków. Zaczęli szukać ludzi, którzy dostali się w szpony mafii handlującej belgijskim obywatelstwem.
Historia z „Dwóch dni jednej nocy" też zdarzyła się naprawdę. Bohaterka filmu, Sandra – matka dwójki małych dzieci, w pracy dostaje wymówienie. Może zostać cofnięte, jeśli ponad połowa jej współpracowników, dziewięć z 16 osób, wyrazi zgodę na rezygnację z premii.
Sandra ma dwa dni i jedną noc, by przekonać kolegów. Pukanie do kolejnych drzwi jest dla niej upokorzeniem. Czasem spotyka się z agresją, czasem z rozpaczliwymi tłumaczeniami, bo premia oznacza zapłacenie rachunków za elektryczność czy czesnego dzieci. 1000 euro – niewielka w gruncie rzeczy cena za solidarność – dla ludzi okazuje się często zbyt wysoka.
Sandrę gra Marion Cotillard. Oscarowa gwiazda kina francuskiego, zadomowiona na rynku amerykańskim. – Marzyłam o pracy z Dardenne'ami i sądziłam, że to marzenie nie może się spełnić – mówi.