Ten koncert choć po części nadrobił nasze ogromne zaniedbanie w znajomości Benjamina Brittena – jednego z najważniejszych kompozytorów XX wieku. A jego opera „Obrót śruby" od ponad 60 lat wystawiana jest z sukcesem na świecie.
My zaś nawet z samym tytułem nie bardzo umiemy sobie poradzić. Oryginalny brzmi „The Turn of the Screw", co znaczy „Obrót śruby" i nie zachęca specjalnie do kontaktów z utworem. Niekiedy więc bywa u nas używany inny – „W kleszczach lęku" – bardziej tajemniczy, groźny. Jeden i drugi nie oddaje jednak charakteru dzieła Brittena, w którym nic nie jest dopowiedziane do końca, żadna zagadka nie zostaje rozwikłana, a mimo to napięcie rośnie z każdą sceną.
„Obrót śruby" powstał na kanwie opowiadania Henry Jamesa. Dziś tego pisarza, żyjącego na przełomie XIX i XX wieku, znamy głównie dlatego, że po jego powieści chętnie sięgają filmowcy: „Bostończycy" (reżyseria James Ivory), „Portret damy (Jane Campion), „Plac Waszyngtona" (Agnieszka Holland). A „Obrót śruby" był kilkakrotnie tworzywem dla brytyjskiego w klimacie horroru. W jednej z wersji (z 1999 roku) zagrał Colin Firth.
Oto dom na odludziu, w nim dwoje dzieci, których opiekun nie ma czasu, by się nimi zajmować i powierza to zadanie guwernantce. W domu kryje się jakaś tajemnica: zmarł tu niedawno kamerdyner, a także uwiedziona przez niego poprzednia guwernantka. Ich duchy zaczynają upominać się o dzieci. Nowa opiekunka stara się zapobiec kolejnemu nieszczęściu...
Wyjaśnienia tajemnicy nie będzie. Britten mnoży pytania zamiast dawać odpowiedzi i tworzy atmosferę osaczenia. Robi to tak sugestywnie, że nawet w koncertowym wykonaniu ta metaforyczna, pełna aluzji opera przykuwa uwagę. Oczywiście, jeśli zostanie zaprezentowana na takim poziomie, jak w Filharmonii Narodowej podczas Festiwalu Beethovenowskiego.