Powód: w ciągu ostatnich trzech miesięcy nasza waluta straciła jedną trzecią wartości. Oznacza to droższe kredyty, samochody, benzynę, wycieczki i wyższe ceny tysięcy produktów, które trafiają do nas np. z Chin, a za które importerzy płacą w dolarach. W ostatecznym rozrachunku słaby złoty oznacza też wyższą inflację i niższe pensje realne.
Od kilku tygodni ekonomiści i media wzywały rząd – czas bronić złotego i wykorzystać środki z funduszy UE, czekające na beneficjentów na kontach NBP, do ustabilizowania kursu. Wczoraj premier wreszcie zdobył się na potwierdzenie tego, czego wszyscy się domagali. Dziś spotkała go za to medialna kara.
– Premier nie powinien mówić przy jakim kursie odbędzie się interwencja, bo zachęca spekulantów – mniej więcej tymi samymi słowy mówią w „Gazecie” Jacek Wiśniewski z Raiffeisena, w „Polsce” Piotr Kuczyński z Xeliona i wreszcie w „Dzienniku” wicepremier Waldemar Pawlak. W Pulsie Biznesu punktują go za to ekonomiści bankowi. I mają rację. To tak, jakby ktoś zamożny wywiesił transparent – „Dolary kupię. Byleby były droższe niż w kantorze”. Premier więc zrobił to, co wszyscy chcieli, ale nie tak jak chcieli.
Na razie złoty się umacnia, Co będzie dalej?
Ministerstwo Zdrowia postanowiło udowodnić, że pomysł z przekształceniem szpitali w spółki ma sens nie tylko ekonomiczny, ale i społeczny. Jak pisze „Gazeta Wyborcza” resort zlecił raport, z którego wynika, że poprawiła się nie tylko kondycja szpitali, które zostały już sprywatyzowane, ale także zadowolenie ich pacjentów. Wcale w to nie wątpię. Bo tam, gdzie lekarze i pielęgniarki lepiej zarabiają, a pieniądze są sensowniej zarządzane, naturalną koleją rzeczy jest, że lepiej będą mieli też pacjenci. Ale problem nie leży w sensie, tylko jak zawsze w pieniądzach. I tu jest gorzej.