Zachodni przywódcy obawiają się, że latem, kiedy w Afganistanie będą się odbywać wybory prezydenckie, parlamentarne i lokalne, może dojść do fali zamachów na niespotykaną skalę. Tymczasem eksperci ostrzegają, że już wkrótce na dużo większe niebezpieczeństwo będą narażeni polscy żołnierze. Ukrywający się w górach ekstremiści zapowiadają bowiem, że na wiosnę, kiedy topniejące śniegi odblokują górskie przełęcze, rozpoczną kolejną ofensywę przeciwko zachodnim wojskom. A Amerykanie przygotowują się do uderzenia wyprzedzającego w pięciu prowincjach otaczających Ghazni.
– Obawiamy się zepchnięcia zorganizowanych grup przeciwnika do naszej prowincji – mówił szef MON Bogdan Klich kilka dni temu w wywiadzie dla „Rz”.
[srodtytul]Sojusznik z Mongolii[/srodtytul]
Minister Klich zapowiedział wysłanie do Afganistanu dodatkowych śmigłowców i stworzenie w kraju strategicznego odwodu. Podjął też decyzję, że Polacy będą prowadzić głównie działania bojowe, a liczba żołnierzy zajmujących się zabezpieczaniem misji zostanie ograniczona do minimum. W ramach zmiany strategii do Ghazni zostanie przeniesiony oddział GROM, do tej pory działający na południu Afganistanu w rejonie Kandaharu.
Na tym jednak nie koniec. Jak dowiedziała się „Rz”, Polakom w zabezpieczeniu prowincji ma pomóc 200 żołnierzy z Mongolii. – Wszystko wskazuje na to, że nasz kontyngent będzie wzmocniony przez mongolskich żołnierzy. Rozmowy są zaawansowane i mam nadzieję, że trafią oni do naszej prowincji jeszcze przed zaplanowanymi na lato wyborami – mówi „Rz” wysoki rangą urzędnik Ministerstwa Obrony Narodowej.
– Mongołowie to świetnie wyszkoleni i przygotowani do walki żołnierze. Mają dobrą tradycję współpracy z naszymi oddziałami. Byłoby świetnie, gdyby nas wsparli w Afganistanie – mówi „Rz” gen. Mieczysław Bieniek, były dowódca Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe w Iraku. Oprócz Polaków służyło tam 160 żołnierzy z Mongolii, których zadaniem była ochrona polskiej bazy w al Hilli.