Choć w Krakowie kandydat PO Stanisław Kracik przegrał w drugiej turze wybory prezydenckie z samorządowym wygą Jackiem Majchrowskim, od lat wspieranym przez SLD, to partia rządząca umocniła po samorządowej batalii swoją pozycję. A przede wszystkim pozycję umocniła rządowa koalicja PO-PSL. Ludowcy dzięki bardzo dobremu wynikowi uciekli spod politycznego noża. Udowodnili koalicjantowi, że są partnerem, z którym trzeba się choć trochę liczyć. A poszukiwanie innego jest zbędnym wysiłkiem. Choćby dlatego, że „ten nowy” może mieć znacznie większe żądania.
Platforma po wyborach samorządowych uzyskała pełnię władzy w Polsce. Ma swojego prezydenta, swojego premiera i będzie rządzić najprawdopodobniej we wszystkich sejmikach. Przynajmniej dopóki niektórzy radni nie zmienią partyjnych barw, jak mają w zwyczaju. Także prezydenci dużych miast są jej ludźmi. Nawet na ścianie wschodniej, jak w Lublinie. Po tych wyborach PO przełamała trwający od lat polityczny podział na Polskę A i Polskę B. Wzięła nawet tradycyjny bastion PiS, sejmik województwa podkarpackiego. To się nazywa dolce vita.
[wyimek]Ten, kto ma wszystko, często traci poczucie rzeczywistości [/wyimek]
Dla partii Donalda Tuska może to jednak być pyrrusowe zwycięstwo. Ten, kto ma wszystko, często traci poczucie rzeczywistości. – W takiej sytuacji politykom uderza woda sodowa do głowy, a jednocześnie wszystkie charty rzucają się im do gardła – ocenia politolog Kazimierz Kik.
Klasycznym przykładem takiej sytuacji jest warszawska dzielnica Ursynów. W samej Warszawie i w radzie miasta zwycięstwo PO było bezapelacyjne. Hanna Gronkiewicz-Waltz zwyciężyła w pierwszej turze. W stołecznej radzie miasta po raz pierwszy po 1989 r. jedna partia uzyskała samodzielną większość. Tą jedna partią jest oczywiście Platforma.