Konarski wezwał do pierwszego ograniczenia tego wzoru ustrojowej wolności, do jakiego przyzwyczajeni byli jak do konstytutywnego elementu swojej ojczyzny jej obywatele: wezwał do zniesienia wolnego „nie pozwalam". Ostrzegał: „Opieka sąsiedzka może być macochą naszej swobody, matką jej być nie może".
Program reform, jakiemu patronowała myśl Konarskiego, miał być urzeczywistniany pod przewagą bagnetów rosyjskich, do których odwołał się obóz książąt Czartoryskich i które na tron wprowadziły w 1764 r. Stanisława Augusta Poniatowskiego. Dlatego w obronie tradycyjnie pojmowanej wolności i niepodległości zarazem wystąpiły dziesiątki tysięcy szlachty w pierwszym wielkim powstaniu: konfederacji barskiej (1768–1772). Po jej stłumieniu przez wojska Suworowa nie mogło być jednak wątpliwości: to nie król zatriumfował nad wolnym narodem, tylko Rosja i jej wspólnicy pognębili Polskę, okroili terytorialnie Rzeczpospolitą. To był szok.
Po tym szoku bronić wyłącznie wolności przed „reformatorskimi zamachami" było już trudniej. Zamoyski broni motywu inicjatorów targowickiej konfederacji, przypominając, że chcieli ocalić właśnie republikańską wolność i samą istotę Rzeczypospolitej, którą uchwalona na drodze zamachu stanu Konstytucja 3 maja obaliła, pozbawiając obywateli prawa wyboru króla. A jednak, trzeba przypomnieć, ów „zamach stanu" z 3 maja został przez większość szlachty „ratyfikowany" na sejmikach. 24 lata wcześniej byłoby to niemożliwe, ale w ciągu tych 24 lat, jakie upłynęły od zawiązania konfederacji barskiej, zmieniły się jednak wyobrażenia dużej części szlachty o tym, co jest dla dobra ich ojczyzny najważniejsze, a raczej, co jest dla niej największym niebezpieczeństwem.
Zdrajcy wedle prawa
Racje tych, dla których niepodległość stawała się sprawą główną, najwymowniej przedstawił wtedy Stanisław Staszic w „Przestrogach dla Polski": „Rzeczpospolita wpośród krajów despotyzmem obarczonych nie może ani większej wolności, ani większej własności obywatelowi zostawić, tylko taką, jaką pozwalają despotyzmy zewnętrzne". W imię realistycznej oceny położenia międzynarodowego i słabości w nim republiki szlacheckiej Staszic wzywał do takich zmian, które pozwolą „Rzeczypospolitej na sile despotyzmu wyrównać". A więc: nie tylko zwiększyć podatki i liczebność armii, ale także zapewnić trwałość tego stanu: wzmocnić miasta, przemysł, zwiększyć bezpieczeństwo handlu przez silne państwo i sprzyjające im prawo. Nie duma z wolnego ustroju, ale budowanie siły i bezpieczeństwa państwa – to jest kierunek myślenia, który proponuje i narzuca w obliczu groźby rosyjskiej interwencji Staszic. Ta siła, oparta na gospodarce, a nie wolny ustrój, ma być uzasadnieniem dopuszczenia do obywatelskiego stanu mieszczaństwa. Stworzenie jednego, nowoczesnego, jak byśmy to dzisiaj powiedzieli, narodu, do którego dołączą także w przyszłości chłopi, ma za swój zasadniczy cel przywrócenie Polsce władzy nad samą sobą. Temu samemu celowi służyć ma wprowadzenie tronu dziedzicznego – umocnienie władzy centralnej. Patriotą jest ten, kto ten cel rozumie i dla niego gotów jest nad zmianą pracować.
W 1776 r. ustawa sejmowa jako zbrodnię zdrady kraju określiła pobieranie pensji od obcych dworów połączone z działalnością na szkodę ojczyzny. To było jeszcze 15 lat przed „zamachem" konstytucji majowej (notabene, równo dwa tygodnie po przyjęciu konstytucji Sejm Wielki przyjął nową ustawę, która precyzowała, iż za przestępstwo przeciwko narodowi uznaje się pobieranie pensji od dworów zagranicznych bez wiedzy władz polskich – już nie trzeba było wykazywać złej intencji, wystarczył sam fakt). Z wybitnych targowiczan tę linię – prawnie opisującą od 1776 r. zdradę – przekroczyli na pewno marszałek konfederacji Antoni Czetwertyński i faktyczny jej przywódca na Litwie biskup inflancki Józef Kossakowski. Określenie „zdrada", w stosunku do nich wysunięte, nie jest „przesądem Polaka małego", jak dowcipnie pisze Adam Zamoyski. Oni byli niewątpliwie, w świetle obowiązującego ich prawa – zdrajcami.
Autor „Dziejowej zagadki targowicy" pyta jednak retorycznie: „Co i kogo niby zdradzili targowiczanie?". Władysław Konopczyński, najwybitniejszy historyk XVIII-wiecznej Polski, różnice między przywódcami konfederacji streszcza nieco inaczej niż Zamoyski, pisząc, iż wnieśli oni do niej odpowiednio: „Branicki – warcholstwo i zaprzaństwo, Potocki – pychę i prywatę, Rzewuski – zgubne instynkty i przesądy polityczno-społeczne". Połączyło ich na pewno jedno: wspólne spotkanie w kwaterze głównej księcia Grigorija Potemkina jesienią 1791 r. Pomysł rozbioru Polski właśnie w tym momencie zaczął się urzeczywistniać w oparciu o scenariusz, który Katarzyna wspomniała jeszcze przed uchwaleniem polskiej konstytucji, zaraz po zakończeniu swojej wojny ze Szwecją (w 1790 r.). To był scenariusz utworzenia rekonfederacji (przeciw skonfederowanemu Sejmowi Wielkiemu), która zalegalizuje akcję militarną Rosji wobec Polski.