Sowieckie karabiny na sznurkach

Moskwa rzuciła na Polskę znacznie większe siły niż Niemcy. Ale bolszewickie czołgi często stawały w polu

Publikacja: 23.09.2012 12:00

Żołnierze Armii Czerwonej początkowo nie budzili strachu, ale zdumienie

Żołnierze Armii Czerwonej początkowo nie budzili strachu, ale zdumienie

Foto: ośrodek karta

Armia Czerwona po 17 września biła się fatalnie. Polacy okazali się znacznie lepszymi żołnierzami. Niestety, przeciwników było zbyt wielu. – To nie było wojsko. To była jakaś zbieranina. Karabiny na sznurkach, brudne poszarpane mundury. Obraz nędzy i rozpaczy. Szło to bez żadnego szyku – opowiada w rozmowie z „Rz" Janina Stobniak-Smogorzewska. 17 września 1939 r. miała 12 lat, wkroczenie Armii Czerwonej do Polski obserwowała w Osadzie Krechowieckiej w pobliżu Równego.

Wspomina, że wcześniej stykała się tylko z żołnierzami Wojska Polskiego. – Porządne uszyte mundury, dobre buty, skórzane pasy. Chłopy na schwał. To było wojsko z fasonem. Bolszewicy wyglądali zaś jak horda barbarzyńców – mówi pani Stobniak-Smogorzewska. Jej ojciec był osadnikiem wojskowym, bohaterem wojny 1939 roku, kawalerem Virtuti Militari.

Podobne obrazki pojawiają się we wszystkich polskich relacjach dotyczących kampanii 1939 r. na ziemiach wschodnich. Armia Czerwona wśród obywateli II RP początkowo nie wywoływała strachu – przede wszystkim zdumienie.

Karabiny na sznurkach, brak butów, nieobrębione podarte szynele. Tłumy zdezorientowanych, fatalnie wyszkolonych bojców pędzone naprzód przez politruków. Fatalny, psujący się sprzęt. – Armia Czerwona była wielka. Miała dwa razy więcej czołgów niż wszystkie inne kraje świata razem wzięte. Podobnie było z samolotami. Problem w tym, że była to siła papierowa, kolos na glinianych nogach – mówi „Rz" historyk dr Tymoteusz Pawłowski. – Sowieci weszli do Polski dopiero 17 września dlatego, że mieli kłopoty z mobilizacją i wystawieniem armii. Zamiast tydzień, jak planowano, mobilizacja zabrała im trzy tygodnie.

Wiele samolotów użytych przeciwko Polsce rozbiło się podczas próby startu. Czołgi się psuły albo po przejechaniu 100 km stawały w polu, bo zabrakło im paliwa. Brakowało mobilnych warsztatów czy przenośnych mostów. Zapasy amunicji w bolszewickich jednostkach były żałośnie niskie, a wiele oddziałów było pozbawionych wystarczającej ilości broni. Jedna z dywizji poszła nawet na Polskę w „łapciach, cywilnych ubraniach i cyklistówkach".

– To był skutek fatalnej organizacji Związku Sowieckiego. Niewydolne państwo ma niewydolną armię. Panował okropny bałagan i niska kultura techniczna. Niekompetencja i marnotrawstwo – podkreśla dr Pawłowski. – Kierownictwo sowieckie nie miało wyobraźni. Wydawało im się, że jeżeli wyprodukują dużo czołgów to wystarczy. Nikt nie myślał o częściach czy benzynie.

Bagnety i szable

Wojsko Polskie, stosując się do wydanego 17 września rozkazu marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, starało się nie walczyć z bolszewikami i wycofywać w stronę Rumunii oraz Węgier. W tych nielicznych sytuacjach, w których do walk polsko-sowieckich jednak doszło, nasi żołnierze wykazali wyższość nad przeciwnikiem. Sowieci byli w stanie pokonać Polaków tylko wtedy, gdy dysponowali przytłaczającą przewagą liczebną.

Gdy jej nie mieli, unikali walki albo byli sromotnie bici. – Często zresztą nie pomagała im nawet przewaga liczebna. Dowodzą tego działania Brygady Kawalerii „Wołkowysk" w bitwie o Grodno. Za tą polską jednostką w pościg rzuciły się dwie sowieckie armie. Była to przewaga kolosalna, a mimo to Polacy nie dali się pokonać i przebili się w stronę Litwy. Był to spory sukces operacyjny – podkreśla dr Pawłowski.

Z Sowietami 17 i 18 września walczyli żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza. Zaciekłym oporem dowodził generał Wilhelm Orlik-Rückemann. Gdy uznał, że dalszy bój graniczny nie ma sensu, zdecydował o przebijaniu się na Zachód. Po drodze stoczył szereg zaciętych bitew i potyczek z chcącymi  go zatrzymać bolszewikami.

Do najsłynniejszej doszło pod Szackiem 28–29 września. Naprzeciwko wojsk Orlika-Rückemanna stanęła 52. Dywizja Strzelecka, mająca co najmniej trzykrotną przewagę liczebną nad Polakami. Mimo to Polacy zniszczyli kilkanaście czołgów i innych pojazdów nieprzyjaciela. Doszło również do walki wręcz. Ciężko ranny został dowódca sowieckiej dywizji Iwan Russijanow, a Wojsku Polskiemu udało się przerwać pozycje nieprzyjaciela.

Sowietom mocno dała się we znaki również Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie" generała gen. Franciszka Kleeberga oraz mniejsze oddziały. O tym, jak „bili się" bolszewicy, sporo mówi relacja Wincentego Surynta, żołnierza szwadronu KOP „Krasne": „Ruszamy galopem. Gdy tak walimy przez pole, nagle widzimy duży oddział kawalerii sowieckiej, idący stępem w poprzek naszej drogi. Bez rozkazu, bez zwalniania tempa, wszystkie szable jak jedna wylatują z pochew. Pędzimy cwałem w kierunku zagajnika. A ci zbaranieli, ta chwila była moją najprzyjemniejszą przygodą w życiu. Zamieszanie, jakie zrobiło się w tej bolszewickiej kolumnie, trudno opisać. Nie rąbani, nie bici, spadali ci „kawalerzyści" ze swych koników, inni wiali w tym samym co i my kierunku, do zbawczego zagajnika. Krzyki ubieżaj, spasaj, biełyje rozlegały się z boku. A my pod wodzą kpr. Miłosza, konie prują jak na ćwiczeniach, szable błyszczą, wspaniała szarża".

– Armia Czerwona była potwornie wykrwawiona przez stalinowską czystkę, która przeorała jej korpus oficerski. Nie miał kto dowodzić. Oficerowie kompletnie gubili się w jakiejkolwiek trudniejszej sytuacji – mówił w wywiadzie dla „Rz" nieżyjący już prof. Paweł Wieczorkiewicz. – Również żołnierze bolszewiccy nie chcieli się bić i bili się bardzo źle. Gdybyśmy rozpoczęli wojnę w 1939 r.  tylko przeciwko Sowietom, powstrzymalibyśmy tę agresję.

Wnętrzności w studni

Historycy wskazują na fatalne morale żołnierzy Armii Czerwonej, którzy nie palili się do umierania za znienawidzonych czerwonych komisarzy. Mimo że Wojsko Polskie nie miało szans na zwycięstwo w starciu z dwoma wrogami, zdarzało się, że żołnierze Armii Czerwonej przechodzili na naszą stronę. Między innymi w okolicach Puchowej Góry, gdzie zgrupowanie generała Adama Eplera pobiło silniejszą 143. Dywizję Strzelców pułkownika Orłowa. Sporo jeńców na własną prośbę wcielono do Wojska Polskiego i – jak wspominał dowódca – „bili się do końca, byli wiernymi i oddanymi towarzyszami".

To, co najlepiej wychodziło bolszewikom podczas kampanii w Polsce, to mordy na polskich jeńcach wojennych. Szczególnym okrucieństwem Sowieci wykazali się wobec oficerów. Relacje dotyczące tych zbrodni mrożą krew w żyłach. – Bolszewicy wzięli do niewoli polskiego pułkownika, lekarza. „Bawili się" z nim w sposób następujący: rozpruli mu brzuch, okręcili wnętrzności na kołowrocie studni i puszczając w ruch korbę zmusili go do biegania wokół, kłując go bagnetami wśród śmiechów. Pewien sowiecki lejtnant testował z kolei działa w ten sposób, że ustawiał przed lufą rzędem jeńców i oddawał strzał. Sprawdzał, ilu Polaków można zabić za jednym razem – mówił prof. Wieczorkiewicz.

Wyjątkowo dramatyczna jest relacja Alfredy Olszyny-Wilczyńskiej, na której oczach żołnierze Armii Czerwonej zamordowali jej męża generała Józefa Olszynę-Wilczyńskiego. „Widok, który się ukazał moim oczom, był tak okropny, że nie miałam sił iść dalej. W oczach mi wszystko tańczyło – relacjonowała. – Mąż leżał twarzą do ziemi, lewa noga pod kolanem była przestrzelona w poprzek z karabinu maszynowego. Tuż obok leżał kapitan z czaszką rozłupaną na dwoje, a zawartość czaszki leżała obok, wylana jako jedna krwawa masa. Na czerepie sterczały zmierzwione, oblepione krwią włosy".

I dalej: „Widok był potworny. Podeszłam bliżej, zbadałam serce i puls, choć wiedziałam, że to jest daremne. Był jeszcze ciepły, ale nie żył. Zaczęłam gorączkowo szukać jakiegoś drobiazgu, jakiejś pamiątki, lecz w kieszeniach męża nie było nic. Zrabowali nawet Virtuti Militari i ryngraf z Matką Boską, który mu włożyłam do kieszeni w pierwszym dniu wojny".

Wszystko to działo się na rozkaz sowieckiego dowództwa. W sztabie Frontu Ukraińskiego Chruszczow zwymyślał nawet szefa tamtejszego oddziału NKWD. Jak bowiem stwierdził: „nic nie słychać o rozstrzelanych Polakach".

We wrześniu 1939 r. Sowiety rzuciły przeciwko Polsce siły większe niż Niemcy. W pierwszym rzucie było to 620 tys. żołnierzy, ale wkrótce liczebność Armii Czerwonej na terenie Polski wzrosła do 2,5 miliona ludzi. W trakcie wojny Polacy zabili od 2 tys. do 3 tys. czerwonoarmistów. 8 tys. ranili. Bolszewicy stracili też 150 wozów bojowych i 20 samolotów. Zważywszy, że polskie dowództwo zdecydowało o unikaniu walki z Sowietami, były to straty znaczne.

Armia Czerwona po 17 września biła się fatalnie. Polacy okazali się znacznie lepszymi żołnierzami. Niestety, przeciwników było zbyt wielu. – To nie było wojsko. To była jakaś zbieranina. Karabiny na sznurkach, brudne poszarpane mundury. Obraz nędzy i rozpaczy. Szło to bez żadnego szyku – opowiada w rozmowie z „Rz" Janina Stobniak-Smogorzewska. 17 września 1939 r. miała 12 lat, wkroczenie Armii Czerwonej do Polski obserwowała w Osadzie Krechowieckiej w pobliżu Równego.

Pozostało 95% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo