Alicja w polskim piekiełku

Była producentem teatralnym, teraz produkuje Festiwal Kiepuriada. Założyła fundację, żłobek i przedszkole. Alicja Węgorzewska-Whiskerd opowiada w rozmowie z „Sukcesem", jak wykorzystać swoje pięć minut sławy. – Niektórzy uważają, że można mnie wycisnąć jak cytrynę i wyrzucić. Nic bardziej mylnego. Moje nazwisko nie może być jak napis na dropsach – mówi Paulinie Nowosielskiej.

Aktualizacja: 27.08.2013 17:05 Publikacja: 25.08.2013 10:23

Alicja w polskim piekiełku

Foto: Forum, Rafał Siderski Rafał Siderski

Nawet na spotkaniu tak dystyngowanego grona jak Stowarzyszenie Miłośników Opery Krakowskiej musiała pani odpowiadać na pytania o powiększanie ust czy konflikt z Edytą Górniak. Nie denerwuje to pani?

Teraz już nie, zdążyłam się przyzwyczaić. Bo z jednej strony śpiewacy w Polsce nie są celebrytami, tabloidy nie interesują się naszym życiem, nie dostajemy lukratywnych kontraktów reklamowych. Ale z drugiej strony, jeśli już komuś z naszego grona uda się otrzeć o ten celebrycki światek, to wpada do grajdołka wypełnionego po brzegi cynizmem.

Ludzie są cyniczni?

Oczywiście, że tak. Nie jest przyjemnie słuchać takich rzeczy, ale niestety słyniemy w świecie ze swojego polskiego piekiełka i zawiści zawodowej. Nie potrafimy cieszyć się osiągnięciami rodaków. We wrześniu troje Polaków: Piotr Beczała, Aleksandra Kurzak i Mariusz Kwiecień zaśpiewa w spektaklu w Metropolitan Opera. Ale czy ktokolwiek w naszym kraju to zauważył? Nikt!

Mówi pani jak osoba, która doświadczyła tego polskiego piekiełka?

Tak było. Nie potrafimy budować swoich elit, nie wspieramy artystów. Jeśli w Niemczech ktoś odstaje od przeciętnej, od razu przejmuje go sztab fachowców, którzy wcale do altruistów nie należą. Podchodzą do talentu biznesowo. Czują, że jeśli będą go promować, mogą zarobić. To jest zdrowe podejście. U nas takich mecenatów nie ma. Co gorsza, pokutuje myślenie: Dobrze ci? Uważaj, zaraz sprawimy, że przestaniesz się uśmiechać.

Ktoś mógłby zarzucić, że nie wspiera pani sztuki przez duże „S". Bo wzorem koncertu Pavarotti and Friends stawia pani na scenie obok śpiewaków operowych gwiazdki popu.

Sama pani mówi, że na ten pomysł wpadł mistrz Luciano Pavarotti, nie Węgorzewska. Ja tylko uczę się od najlepszych. Pavarotti przez ponad 10 lat w swoim rodzinnym mieście, w Modenie, robił co roku takie właśnie koncerty. Obok najwybitniejszych klasyków stawali muzycy pokroju The Kelly Family. Pavarotti nie miał kompleksów. Pamiętam, gdy pojawiłam się w Polsce na scenie razem z Michałem Wiśniewskim. Usłyszałam: jak można tyle lat pracować na swoje nazwisko, a potem zeszmacić się jednym występem?

Cała rozmowa we wrześniowym miesięczniku „Sukces" oraz na stronie www.sukcesmagazyn.pl

Nawet na spotkaniu tak dystyngowanego grona jak Stowarzyszenie Miłośników Opery Krakowskiej musiała pani odpowiadać na pytania o powiększanie ust czy konflikt z Edytą Górniak. Nie denerwuje to pani?

Teraz już nie, zdążyłam się przyzwyczaić. Bo z jednej strony śpiewacy w Polsce nie są celebrytami, tabloidy nie interesują się naszym życiem, nie dostajemy lukratywnych kontraktów reklamowych. Ale z drugiej strony, jeśli już komuś z naszego grona uda się otrzeć o ten celebrycki światek, to wpada do grajdołka wypełnionego po brzegi cynizmem.

Kraj
Kolejne ludzkie szczątki na terenie jednostki wojskowej w Rembertowie
Kraj
Załamanie pogody w weekend. Miejscami burze i grad
sądownictwo
Sąd Najwyższy ratuje Ewę Wrzosek. Prokurator może bezkarnie wynosić informacje ze śledztwa
Kraj
Znaleziono szczątki kilkudziesięciu osób. To ofiary zbrodni niemieckich
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?