Wnioskowała o to łódzka prokuratura, która prowadzi śledztwo w sprawie wywołania fałszywych alarmów i spowodowanie w ten sposób zagrożenie dla życia i zdrowia osób. Marcin L. miesiąc z aresztu spędzi w szpitalu na obserwacji psychiatrycznej. Lekarze muszą ustalić czy L. jest poczytalny. To istotna informacja przy określeniu ewentualnej odpowiedzialności za czyny.
E-maile z groźbami, których autorem miał być Marcin L. rozesłane zostały w połowie czerwca do 22 instytucji w całej Polsce, tym szpitali, sądów i centrów handlowych i prokuratur. Ewakuowano 2,5 tysiąca osób. "Żart" wywołał ogromne poruszenie. Zdaniem policji maile były wysłane z serwerów w kraju i za granicą - w Stanach Zjednoczonych, Francji i Niemczech - wciąż nie ma kluczowej opinii biegłych informatyków analizujących komputer L. i jego telefon. Według policji, informacje o rzekomych bombach L. wysyłał z Wielkiej Brytanii (pracował tam) za pośrednictwem dwóch skrzynek mailowych, a także telefonu komórkowego, stosował też techniki szyfrowania.
Prokuratura ustala także wysokość kosztów i ewentualnych szkód jakie poniesiono w związku z "żartem" bombera.
Jak ujawniła "Rz", przeszłość L. jest świetnie znana organom ścigania. Marcin L. został trzykrotnie skazany za przestępstwa za pomocą internetu. W internecie ogłaszał się jako specjalista od utrzymania i serwisu internetowego, e-commerce i programowania. Wyroki otrzymywał w zawieszeniu i nadal zajmował się oszustwami przez internet. W katowickiej prokuraturze prowadzona jest przeciw niemu kolejna sprawa o oszustwa.
Nadal nie wiadomo jaki motyw miał Marcin L. by rozsyłać maile o rzekomych ładunkach wybuchowych. - Mamy pewne informacje o motywach podejrzanego, są one sprawdzane, dla dobra śledztwa nie mogę o nich mówić - tłumaczył kilka tygodni temu "Rz" Kopania.