"Niezbędnik Inteligenta" - pisze na jedynce "Gazeta Wyborcza". Chodzi o obowiązkowy pakiet przedmiotów humanistycznych, który chce na każdym kierunku studiów "ministra nauki prof. Lena Kolarska-Bobińska".
A cóż to takiego jest ministra, zapyta część z Państwa? Ministra, drodzy czytelnicy, to obsesja. Ministra to dowód jakie fatalne skutki może mieć dżenderyzm dla języka i ludzkich umysłów. Wicepremiera, marszałkini, ministra - to wszystko potworki językowe wynikające z politycznej poprawności. Bo przecież za słowem "marszałek" czai się męski szowinizm, jak wymawiają państwo słowo "marszałek" widzą państwo od razu w duszy grubasa z sumiastymi wąsami popijającego piwko. Gdy wymawiają państwo "minister" z pewnością widzą państwo od razu wstrętnęgo męskiego szowinistę. Dlatego dżenderyści uważają za obraźliwe mówienie o pani sprawującej funkcję ministra, "minister". Polityczna poprawność każe mówić "ministra". I ci sami femino-dżenderyści, którzy walczą z przemocą wobec kobiet, w imię swej sprawy gotowi są do gwałtu, gwałtu na jednym z naszych największych skarbów - języku polskim. Od zmian w języku zaczynali wszelkiej maści rewolucjoniści. By zerwać z ancien regimem, nie wystarczyło ściąć głowę Ludwika, trzeba było jeszcze zmienić nazwy miesięcy, by wszystko było nowe. Po 1945 w Polsce było podobnie. Teraz za język wzięły się femino-dżenderystki. Ale poza wszystkim pomysł prof. Leny Kolarskiej Bobińskiej na obowiązkowy kurs humanistyczny np. dla inżynierów, uważam za słuszny.
O dżenderze piszemy też dziś w "Rz". Komitet nauk pedagogicznych PAN ocenił słynny podręcznik dla przedszkolaków. Zdaniem profesorów z PAN podręcznik ma wadę - otóż nie ma nic złego w uczulaniu dzieci na nierówności płciowe, na przejawy dyskryminacji. Sęk jednak w tym, że podręcznik sugeruje indyferentyzm płciowy, że płeć nie ma żadnego w ogóle znaczenia, co zdaniem pedagogów może prowadzić do tego, że dziecku może być trudniej zaakceptować swoją płeć. Chwała profesorom z PAN, ale szkoda, żeby wreszcie ktoś powiedział głośno coś tak oczywistego, trzeba było czekać na opinię najbardziej prestiżowej polskiej instytucji naukowej.
Na drugiej stronie Gazeta Wyborcza broni premiery Elżbiety Bieńkowskiej (a może premierzycy? Ja wolę po prostu Pani Premier). "Sorry, ale naprawdę mamy taki klimat". I wszystko jasne. Jak ci, których lubimy zaliczają wpadki, tłumaczymy, że nic się nie stało. No, ale gdyby słowa takie padły od ministra z prawicy, ho ho, oburzonko, nie miało by końca. Strzeż, nas Panie Boże przed hipokryzją.
Na trzeciej stronie w GW też czai się dżender - obszerna relacja z procesu, jaki abp. Józefowi MIchalikowi wytoczyła femino-dżenderystka z Kielc. Słowa arcybiskupa nie były może najbardziej trafne, ale by pozywać za nie do sądu, to już trzeba mieć jakąś obsesję.