Ostatnia szansa przed emeryturą - analiza Łukasza Warzechy

Po podpisaniu porozumienia i wspólnym występie trzech liderów na konwencji PiS.

Publikacja: 23.07.2014 02:00

Ostatnia szansa przed emeryturą - analiza Łukasza Warzechy

Foto: ROL

Media sprzyjające Platformie upchnęły porozumienie trzech liderów prawicy w ogonie serwisów informacyjnych. To pokazuje wagę wydarzenia. Jeśli ta trochę karkołomna konstrukcja się nie rozpadnie, może stanowić wstęp do dobrego wyniku w wyborach parlamentarnych. Ale to dopiero początek niełatwej drogi.

Polacy lubią zgodę

Był w tym element groteski. Zebrani na konwencji PiS członkowie partii okazywali autentyczny entuzjazm, gdy na scenie obok Jarosława Kaczyńskiego pojawili się Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro. A przecież jeszcze niedawno wielu z nich uznawało Gowina za agenta Tuska, którego głównym zadaniem jest rozbijanie prawicy, Ziobrę zaś za zdrajcę, który wbił macierzystej partii nóż w plecy.

Jednak pozytywna emocja związana z łączeniem sił mogła się udzielić uczestnikom konwencji, podobnie jak może się udzielić wyborcom. Premia za jedność nie jest wymysłem socjologów, choć w przypadku połączenia trzech wspomnianych ugrupowań trzeba brać pod uwagę także odpływ elektoratu. Najmniejszy może dotyczyć PiS, które ma najbardziej zdyscyplinowaną grupę wyborców, gotowych zaakceptować niemal wszystkie posunięcia prezesa. Ci mniej zdyscyplinowani, których PiS wziął bardziej z centrum, pod wpływem ruchów zjednoczeniowych raczej nie odejdą – przeciwnie, to dla nich zachęta do pozostania.

Najwięcej może stracić ugrupowanie Gowina, które pozycjonowało się jako partia liberalna momentami w ostrej opozycji do socjalnego PiS. Treść zawartego porozumienia przewiduje, że jego strony „będą dążyły do wspólnych uzgodnień programowych". Jak uzgodnić liberalny program socjalny i gospodarczy Polski Razem z socjalnym programem PiS – pozostaje zagadką. Gowina może zatem opuścić część spośród jego wyborców, którzy mieli nadzieję, że stanie się on bardziej cywilizowaną od Janusza Korwin-Mikkego wolnorynkową i konserwatywną alternatywą dla partii Kaczyńskiego. Ci zapewne poprą w tej sytuacji Kongres Nowej Prawicy.

Mimo wszystko bilans powinien wyjść na plus z kilku powodów, ale też pod kilkoma kluczowymi warunkami.

Przede wszystkim już samo dogadanie się, i to w momencie, gdy zdawało się, że nic z tego nie wyjdzie, jest zachęcającym sygnałem dla wyborców. Polacy zawsze premiowali zgodę, nawet jeżeli była krótkotrwała i od razu było widać, że nie ma szans przetrwać. U znacznej części polskich wyborców istnieje automatyczne pozytywne skojarzenie z pojęciami takimi jak kompromis czy zjednoczenie. W dodatku trzy łączące się siły zadają – przynajmniej na razie – kłam chętnie kolportowanej przez przeciwników politycznych kliszy o prawicy, która nie umie się porozumieć nawet – a może zwłaszcza – w obliczu zagrożenia. Pokazują, że w trudnym momencie są w stanie zadziałać odpowiedzialnie pod jednym sztandarem.

Co ważne, udało się uniknąć wrażenia, że główną motywacją słabszych partnerów jest chęć przetrwania w polityce i zagwarantowanie sobie miejsc na listach. Takie podejrzenie mogło się pojawić jedynie podczas nieszczęśliwego falstartu – kongresu „zjednoczeniowego" – podczas wystąpienia Jacka Kurskiego. Teraz jednak podstawowy przekaz brzmi, że głównym motywem zjednoczenia jest konieczność położenia kresu fatalnym rządom Tuska. I temu też w większości poświęcone jest podpisane porozumienie. Nie bez powodu ustalenia dotyczące podziału miejsc na listach znalazły się w utajnionym aneksie.

Kaczyński zarządza partią w sposób autorytarny, co w połączeniu z daleko posuniętą podejrzliwością i skłonnością do dawania posłuchu partyjnym intrygantom musi rodzić konflikty

Inny czas, inna sytuacja

Czy zatem wszystko jest na dobrej drodze, a PiS ze swoimi nowymi partnerami idzie wprost po zwycięstwo? Bynajmniej.

Po pierwsze – w samej formie porozumienia tkwi pewien paradoks. Z jednej strony jest to realizacja, przynajmniej w jakimś stopniu, dobrej idei partii ideowo szerokiej w ramach generalnie pojmowanego konserwatywnego światopoglądu. Być może nawet zaczątek realizacji marzenia o polskiej partii republikańskiej, a może po prostu powrót do dawnej idei PiS jako ugrupowania łączącego różne prądy, gdzie było miejsce i dla Pawła Kowala, i dla Marka Jurka, i dla Przemysława Wiplera (choć niekoniecznie w tym samym czasie).

Jednak z drugiej strony polska scena polityczna nie jest tożsama z amerykańską, gdzie duopol republikanów i demokratów pozwala na tworzenie naprawdę szerokich obozów politycznych. W polskich warunkach rozstrzał nie może być aż tak znaczny, a to oznacza, że nowi sojusznicy muszą serio potraktować założenie o uzgodnieniach programowych oraz muszą starać się nie wchodzić sobie w drogę, prezentując swoje poglądy. Tu może się pojawić problem, bo o ile Solidarna Polska była od samego początku programowo mało wyrazista, o tyle inaczej sprawa się ma z PiS i partią Gowina. Jak uda się uzgodnić zwłaszcza kwestie gospodarcze i socjalne – zobaczymy.

Druga sprawa to ambicje liderów. Wydaje się, że na razie ta kwestia została dogadana, a sprawę przypieczętował tajny aneks, porządkujący kwestię miejsc na listach wyborczych. Gra ambicji może jednak na nowo odżyć przed wyborami prezydenckimi, w których – zgodnie z treścią porozumienia – trzy ugrupowania mają wystawić wspólnego kandydata.

Trzecia kwestia to obawy Ziobry i Gowina o zachowanie autonomii. Porozumienie pozwala obu partiom tę autonomię zachować, ale nie ma wątpliwości, że w tyle głowy i Gowin, i zwłaszcza Ziobro, który dysponuje ugrupowaniem o bardziej rozbudowanych strukturach, mają obawę przed wchłonięciem i zdominowaniem przez silniejszego partnera. Czy taki jest plan Kaczyńskiego, nie sposób powiedzieć. Jeżeli prezes PiS wyciągnął wnioski z losów swojej partii od 2005 r., nie będzie zmierzał w tę stronę, przynajmniej póki także druga strona nie uzna, że to dla niej korzystne rozwiązanie.

Czwarta sprawa to sposób zarządzania sojuszem. Rozłamy w PiS były spowodowane wieloma przyczynami – w tym osobistymi ambicjami czy animozjami – ale jedną z nich był styl zarządzania ugrupowaniem przez Jarosława Kaczyńskiego. Styl, mówiąc oględnie, dość autorytarny, co w połączeniu z daleko posuniętą podejrzliwością i skłonnością do dawania posłuchu partyjnym intrygantom musiało rodzić konflikty.

Jeżeli w podobny sposób będzie zarządzany sojusz z ugrupowaniami Ziobry i Gowina, jego historia może być krótka. Niewykluczone jednak, że lider PiS rozumie, że to już inny czas i inna sytuacja. A także być może ostatnia szansa, aby przed emeryturą polityczną sięgnąć po władzę, to zaś wymusza zmianę sposobu postępowania.

Lecz nawet spełnienie wszystkich wymienionych warunków może nie wystarczyć, aby zdobyć władzę samodzielnie i rządzić bez koalicjanta. Wynika to między innymi z kalendarza wyborczego. W 2015 roku przed wyborami parlamentarnymi następują wybory prezydenckie. PiS nie ma tu dobrej propozycji. Nawet Jarosław Kaczyński, którego przecież stanowisko głowy państwa nie interesuje i który kandydował nie będzie, niemal na pewno przegrałby z Bronisławem Komorowskim – również dlatego lider PiS nie będzie w tych wyborach startował. Poza nim każdy kandydat, jakiego PiS mógłby wystawić, ma przegraną całkowicie gwarantowaną, i to zapewne w pierwszej turze.

Ktoś z zewnątrz

Można by zatem myśleć o wystawieniu któregoś ze sprzymierzonych, to jednak rodzi zasadniczy problem: cały aparat instytucjonalny PiS musiałby w ramach kampanii pracować na rzecz kogoś z zewnątrz. To trudne do wyobrażenia, a gdyby nawet zostało odgórnie zarządzone, byłaby to prawdopodobnie kampania całkowicie nieefektywna, sabotowana przez struktury partii Kaczyńskiego i zakończona spektakularną porażką. Być może jednak z punktu widzenia prezesa PiS jest to wariant bezpieczniejszy, bo wynik wyborów nie liczy się wtedy bezpośrednio na konto jego ugrupowania. Pytanie tylko, czy taką żabę byłby skłonny zjeść kandydat z sojuszniczej partii.

Zatem kilka miesięcy przed wyborami do Sejmu i Senatu mielibyśmy kolejną porażkę wyborczą PiS (lub ewentualnie sprzymierzonego), to zaś z pewnością miałoby efekt demobilizujący wyborców. Nie byłby on może bardzo silny, bo w jakimś stopniu równoważyłaby go chęć odegrania się za świeżą przegraną, ale sięgnięcie po większość umożliwiającą samodzielne rządzenie stałoby się w takich okolicznościach nadzwyczaj trudne.

Jedno jest dzisiaj pewne: po podpisaniu porozumienia i wspólnym występie na konwencji PiS trzej liderzy nie mogą się wycofać bez znacznych strat wizerunkowych. Zagrali za wysoko i za wiele zainwestowali. Gdyby przed wyborami w 2015 r. porozumienie się rozpadło w atmosferze wzajemnych oskarżeń o nielojalność lub brak chęci współpracy, stracą na tym wszyscy: i Ziobro, i Gowin, i Kaczyński, ten ostatni będzie zaś mógł już całkiem zapomnieć o samodzielnym sprawowaniu władzy po jesieni 2015 roku.

Wszyscy trzej z pewnością to rozumieją. Być może to jest dla nich najlepszą motywacją, aby utrzymać nowy projekt w grze.

Autor jest publicystą ?tygodnika „W Sieci"

Media sprzyjające Platformie upchnęły porozumienie trzech liderów prawicy w ogonie serwisów informacyjnych. To pokazuje wagę wydarzenia. Jeśli ta trochę karkołomna konstrukcja się nie rozpadnie, może stanowić wstęp do dobrego wyniku w wyborach parlamentarnych. Ale to dopiero początek niełatwej drogi.

Polacy lubią zgodę

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Kraj
Relacje, które rozwijają biznes. Co daje networking na Infoshare 2025?
Kraj
Tysiąc lat i ani jednej idei. Uśmiechnięta Polska nadal poszukuje patriotyzmu
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Kraj
Jak będzie wyglądać rocznica koronacji Chrobrego? Czołgi na ulicach stolicy
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Kraj
Walka z ogniem w Biebrzańskim Parku Narodowym. „Pożar nie jest opanowany”
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne