Uchwalona po wyborach ustawa medialna, która pozwoliła PiS przejąć kontrolę nad publicznym radiem oraz telewizją i obsadzić je swoimi ludźmi, była rozwiązaniem doraźnym. Jej obowiązywanie kończy się pod koniec miesiąca. Rząd miał nadzieję, że do tego momentu uchwali tzw. dużą ustawę medialną, która tworzyć miała nowy system nadzoru nad mediami poprzez Radę Mediów Narodowych, wyłanianą przez parlament i prezydenta.
Nowe przepisy miały też zmieniać zasady finansowania TVP i Polskiego Radia – opłaty byłyby obowiązkowe, a zbierać je mieli dostawcy prądu.
Od kilku miesięcy PiS miał problem z kompleksowym przygotowaniem takich rozwiązań. Protestowały m.in. koncerny energetyczne, które nie paliły się do występowania w roli egzekutorów opłaty audiowizualnej. Kłopotem były także sytuacje, gdy jeden właściciel miał kilka nieruchomości, a w nich oddzielne liczniki prądu.
W środę odpowiedzialny za przygotowywanie projektu wiceszef resortu kultury Krzysztof Czabański przyznał, że do 1 lipca nie uda się zakończyć prac. W efekcie od 2017 r. nie będzie też nowej opłaty audiowizualnej.
Ale sprawa jest bardziej skomplikowana. Niedawno w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Iwona Śledzińska-Katarasińska, posłanka PO, która ze strony opozycji obserwowała prace nad tą ustawą, mówiła, że wprowadzenie mediów narodowych spowoduje tak daleko idące zmiany w przepisach, że wymaga to notyfikacji Komisji Europejskiej.