– W razie potrzeby odepchniemy Chiny, jeśli użyją przymusu lub agresji dla osiągnięcia swoich celów – zapewnił w Tokio amerykański sekretarz stanu Antony Blinken.
Wraz z sekretarzem obrony Lloydem Austinem wyruszył z pierwszą wizytą zagraniczną jako przedstawiciel administracji prezydenta Joe Bidena. Obaj od razu pojechali do Tokio, w środę są w Seulu. By nikt – przede wszystkim Chińczycy – nie miał wątpliwości, jaki jest cel wizyty, Austin rozpoczął ją od odwiedzenia głównej amerykańskiej bazy wojskowej Yokota, położonej na zachód od Tokio.
– Naszym celem jest upewnienie się, że mamy możliwości i plany operacyjne (...), że jesteśmy w stanie zapewnić wiarygodne odstraszanie Chin. Lub kogokolwiek innego – powiedział dziennikarzom. Po raz pierwszy, zarówno w dokumentach przedstawionych w Tokio, jak i w publicznych wypowiedziach, Chiny zostały nazwane głównym zagrożeniem militarnym (zarówno w regionie, jak i w skali globalnej).
Jeszcze na pokładach samolotów lecących do Japonii obaj politycy pokazywali dziennikarzom krótkie notatki służbowe, z których wynikało, że USA uznają grupę bezludnych wysepek (leżących 420 km na wschód od Okinawy) za część terytorium Japonii. Pretensje do tych wysp zgłaszają Chiny. 1 lutego Pekin zaaprobował ustawę zezwalającą na otwieranie ognia do zagranicznych statków i okrętów naruszających chińskie wody terytorialne. W Tokio uznano to za krok skierowany przeciw ich jednostkom pływającym w pobliżu archipelagu.
Teraz obaj Amerykanie zapewnili, że bezludny archipelag również objęty jest działaniem amerykańsko-japońskiego traktatu o wzajemnym bezpieczeństwie. A to oznacza, że każde ewentualne starcie chińsko-japońskie na jego wodach będzie powodem do amerykańskiej interwencji.