Premier Mateusz Morawiecki na swoje barki wziął próbę ratowania wizerunku naszego kraju w świecie. W piątek w towarzystwie m.in. korespondentów zagranicznych mediów zwiedził Muzeum Polaków Ratujących Żydów im. Rodziny Ulmów w Markowej. Cierpliwie wyjaśniał tam intencje, jakie przyświecały nowelizacji ustawy o IPN. Tłumaczył zawiłości naszej historii, nie ukrywał przy tym, że w czasie wojny byli tacy Polacy, którzy wydawali swoich żydowskich sąsiadów w ręce Niemców. Przyznał też, że termin nowelizacji ustawy był niefortunny oraz że zabrakło dokładnego wyjaśnienia naszym partnerom przyświecających nam intencji.
Wyprawę premiera do Markowej oraz poprzedzające je telewizyjne oświadczenie w czwartkowy wieczór można traktować jako desperacką walkę o ratowanie mocno nadwyrężonego wizerunku Polski na świecie. Problem w tym, że Mateusz Morawiecki jest w tej walce osamotniony. Sojuszników nie widać.
Jakim bowiem sojusznikiem może być minister spraw zagranicznych, który z rozbrajającą szczerością wyznaje na antenie radiowej, że nie wie, „jak zmienić na korzyść Polski nastroje obecnej międzynarodowej debaty na ten temat"? A przecież szef MSZ ma pod sobą nie tylko armię dyplomatów, ale też całkiem sporo instytucji kulturalnych na świecie, których obowiązkiem winno być teraz przede wszystkim zadbanie o interes Polski.
Jakim sojusznikiem jest dla premiera Polska Fundacja Narodowa, która została powołana m.in. do tego, by dbać o wizerunek Polski za granicą, a przez cały tydzień żaden z jej przedstawicieli w kwestii obecnego kryzysu nie zabrał głosu? Oto ci, którzy niedawno gotowi byli chwytać za szable, by bronić dobrego imienia swojej ojczyzny, dziś wstydliwie pochowali głowy w piasek. A przecież wystarczyłoby wykonać drobny, bodaj najprostszy ruch – np. wykupić płatne całostronicowe reklamy w zachodniej prasie prezentujące nasze stanowisko. W sprawie ustaw sądowych działano szybko, a teraz zabrakło pomysłów?
Inna rzecz, że wydawałoby się, że w kraju, w którym ciągle i na każdym kroku podkreśla się słowo „solidarność", w sytuacji gdy kraj niewątpliwie cierpi (przynajmniej wizerunkowo), wszyscy jak jeden mąż – bez względu na poglądy polityczne i to, czy przepisy nowelizacji uważają za dobre, czy złe – wystąpią w jego obronie. Tymczasem politycy opozycji wręcz cieszą się z tego, że PiS wpadło w sidła, z których trudno się będzie wydostać. Zaciekle kibicują im przedstawiciele mediów, które nie kryją, że z partią rządzącą jest im nie po drodze. I choć wszyscy twierdzą, że zależy im na dobru Rzeczypospolitej, to troski tej wcale nie widać. Jest za to wzajemne okładanie się kijami i łapanie za słówka.