Rzeczpospolita: Niewiele wiemy w Polsce o Senegalu. Czym ten kraj wyróżnia się na tle innych państw afrykańskich?
Mamadou Diouf: To kraj bardzo spokojny i tolerancyjny – jedyny na kontynencie, w którym nie było zamachu stanu. Senegal jest niewielki, liczy 15 mln mieszkańców. Ok. 90 proc. ludności to muzułmanie, choć nasz pierwszy prezydent był katolikiem. To chyba jedyny kraj na świecie, w którym znajdują się cmentarze chrześcijańsko-muzułmańskie. Jeżeli chodzi o gospodarkę, bogactw nie mamy, ale ostatnio na dnie morza odkryto złoża ropy, stąd mam nadzieję, że sytuacja trochę się poprawi. Do tego prężnie rozwija się sektor turystyczny.
Jaką opinię Senegal ma w Afryce?
Dobrą, o czym świadczy liczna obecność w naszym kraju cudzoziemców, głównie z Afryki Zachodniej. Mamy dobre relacje właściwie z całym światem. Zagraniczni dziennikarze nadali naszej piłkarskiej reprezentacji przydomek Lwy Terangi. A słowo „teranga" w dwóch językach senegalskich – łącznie jest ich piętnaście – oznacza gościnność. Pod względem kultury i obyczajów niewiele różnimy się od naszych sąsiadów: Mali czy Gwinei. Zresztą granice zostały wprowadzone dopiero w 1960 r. W Afryce mówienie o kulturze danego kraju – choć w Senegalu takim hasłem oczywiście operujemy – raczej nie jest właściwe. Kultura sprowadza się do grup etnicznych. Niemniej Senegalczyków wyróżnia zamiłowanie do sportu, a właściwie dwóch dyscyplin: piłki nożnej i specjalnej odmiany zapasów, będącej połączeniem zapasów, judo i boksu. Poza tym, tak samo jak Polacy, jesteśmy podróżnikami: mamy na świecie liczną diasporę.
A w kwestiach politycznych?