Prawo wyborcze przewiduje, że jeśli w ciągu doby od zakończenia głosowania PKW nie dostanie danych z obwodów zagranicznych, głosów tam oddanych nie bierze się pod uwagę przy ustalaniu ostatecznego wyniku. Innymi słowy, głosy Polaków, którzy jechali czasem kilkaset kilometrów, a potem stali w gigantycznych kolejkach, by wziąć udział w niedzielnych wyborach, mogły po prostu iść do kosza.
Niebezpieczeństwo takie dotyczyło ok. 70 obwodów z zagranicy. Zmarnować się mogły m.in. głosy oddane przez Polaków w Afganistanie, Francji, Hiszpanii, na Litwie, w Szwecji oraz, co najgorsza, w Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, gdzie przebywający tam rodacy masowo stawili się na głosowaniu.
– Mam nadzieję, że te głosy dotrą jednak na czas i uda się uniknąć dużego skandalu – mówił Rymarz. W PKW uspokajali co prawda, że dla ostatecznego wyniku brak części głosów z zagranicy wielkiego znaczenia by nie miał. Zarejestrowało się tam bowiem w sumie 180 tys. wyborców, co w ogólnej liczbie ponad 30 mln uprawnionych nie jest liczbą decydującą.
Zmarnowanie ich głosów mogłoby jednak wywołać wśród Polaków za granicą oburzenie.
– Skierowałem list do minister spraw zagranicznych Anny Fotygi, by zmobilizować służby zagraniczne do szybkiego przekazywania wyników wyborów – informował szef PKW.