Obecna sytuacja w telewizji publicznej tylko z pozoru różni się od poprzednich. Mam na myśli stałe uzależnienie TVP od polityków. W tym sensie zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że „dyskomfort” trwa znacznie dłużej, bo od momentu regularnego nadawania programu telewizyjnego w 1952 roku. Teraz mamy po prostu nową odsłonę walki o stołki i przy okazji parę pytań: dlaczego ludzie z zarządu TVP zaczęli nagle tak ostro ze sobą walczyć? Jakie realne zyski daje obecnemu prezesowi kilkumiesięczna tylko władza?
Innymi słowy, po co komu to prężenie mięśni i kto na tym skorzysta? No i czy jest to działanie zaplanowane, czy też niekontrolowane starcie emocji i osobistych ambicji?
[srodtytul]Dwa kroki do przodu – jeden do tyłu[/srodtytul]
Rysują się dwa możliwe scenariusze rozwoju wydarzeń. Trzeci, polegający na zachowawczym trwaniu w okopach, już się zdezaktualizował, ponieważ słychać co nieco o roszadach personalnych. Mówiąc wprost, obecny prezes Piotr Farfał może przyjąć metodę „dwóch kroków do przodu i jednego do tyłu”, lub – co chyba mało prawdopodobne – „pójść na całość”, czyli zmieniać wszystko, co się da.
Na razie nie zanosi się, by nowe władze spółki wyrwały telewizję z zaklętego kręgu politycznych wpływów lub je złagodziły. Nie sprzyja temu całokształt sytuacji, np. forsowana ustawa medialna, jak też ograniczony czas prezesury. Przez trzy miesiące nie sposób wiele zmienić. Wydaje się więc, że kontrolowany pluralizm prezesa Andrzeja Urbańskiego nie będzie naruszony. Trudno sobie wyobrazić, że z ramówki wypadną Tomasz Lis, Bronisław Wildstein czy Jan Pospieszalski.