27 stycznia, we wtorek, wieczorem w sopockim klubie Spatif, ulubionym przez Jacka Karnowskiego, odbywa się spotkanie przyjaciół prezydenta. Coś na kształt pożegnalnej imprezy. W środę rano Karnowski musi się stawić w prokuraturze. Od lipca prowadzi ona śledztwo w sprawie tzw. afery sopockiej, w której został oskarżony przez biznesmena Sławomira Julkego o próbę wyłudzenia mieszkań.
Spodziewa się najgorszego, czyli „spektaklu medialnego”, jak żali się „Gazecie Wyborczej”: „Na czerwonym pasku w TVN 24 pokaże się informacja, że jestem podejrzany o jakieś przestępstwa, że grozi mi jakiś absurdalnie wysoki wyrok. Przez cały dzień, dwa czy trzy będzie słychać tylko nieprzychylne mi komentarze”.
Gdy prokuratura stawia mu osiem zarzutów, w tym siedem korupcyjnych, nieprzychylne komentarze padają, ale tylko ze strony PiS i, o dziwo, premiera Donalda Tuska, zresztą mieszkańca Sopotu, który stwierdza, że Karnowski powinien ustąpić ze stanowiska. Ale bohater korupcyjnej afery nie musi już słuchać politycznego zwierzchnika. Pod koniec lipca odszedł z PO, w której był od pięciu lat. Dziś jest politycznym singlem.
Ale, jak twierdzi poseł PiS Jacek Kurski, Platforma wspiera Karnowskiego. Nadal ma za sobą wielu wpływowych kolegów z PO, m.in. posłów Jarosława Gowina i Arkadiusza Rybickiego oraz człowieka, któremu zawdzięcza samorządową karierę: Jana Kozłowskiego, marszałka pomorskiego i szefa PO na Pomorzu. – Trzeba Karnowskiego oceniać przez szerszy pryzmat, nie tylko prokuratorski – przekonuje Rybicki.
[srodtytul]Paraliż w urzędzie[/srodtytul]