Premier wyjaśnił, że przez pozytywną decyzję dla Warszawy rozumie taką, która „tak czy inaczej wzmocni pozycję Polski w NATO”. Przyznał, że ma pewne propozycje uzgodnione z szefami resortów: obrony Bogdanem Klichem i dyplomacji Radosławem Sikorskim, „co można zrobić, aby pozycja Polski w NATO, także ta instytucjonalna, personalna, była mocniejsza niż do tej pory”, jeśli polska kandydatura na szefa NATO nie uzyska akceptacji.
Jego zdaniem niewykluczone, że coś uda się jeszcze ugrać w Strasburgu. Szef rządu odpowiedział w ten sposób na podaną przez „Rz” wczoraj informację, że polskie władze są gotowe zablokować kandydaturę Duńczyka Andersa Fogha Rasmussena na szefa NATO i będą przekonywać sojuszników, że dużo lepszym kandydatem jest Kanadyjczyk Peter MacKay.
Czy premier Tusk sugerował wczoraj, że Polska chce coś ugrać w zamian za zgodę na innego kandydata niż nasz faworyt?
– Może to być robienie min, by uzyskać od państw europejskich poparcie dla któregoś z polskich kandydatów na jedno z najwyższych stanowisk w Europie – mówi „Rz” politolog Aleksander Smolar, prezes Fundacji im. Stefana Batorego. – Możliwe, że są też na przykład stanowiska w NATO, które moglibyśmy obsadzić, choć co do min i półsłówek polskich polityków, w tym premiera, pozostawałbym sceptyczny.
Podobnie uważa ekspert Europejskiej Rady Stosunków Międzynarodowych (ECFR). – Generalna zasada i w UE, i w NATO jest taka, że im kraj jest większy i sprawia większe problemy, tym większa szansa na zysk – mówi „Rz” Jeremy Shapiro. – Polska może więc dostać w strukturach NATO, wojskowych i cywilnych, jakieś inne stanowisko.