Janusz W. i Piotr S. mieli telefony komórkowe na kartę. Korzystali z kilku numerów, a konto doładowywali im wspólnicy przebywający na wolności. Prokuratura ustala, w jaki sposób komórki trafiły do ich cel. Bossom gangu grozi kara od roku do dziesięciu lat więzienia.
W grupie obowiązywał bardzo ścisły podział ról. Była tam osoba odpowiedzialna za przewóz kradzionych aut do dziupli, kolejni członkowie szajki zajmowali się przebijaniem numerów i odprowadzaniem samochodów do wybranych komisów. - W tej sprawie policjanci zatrzymali łącznie sześć osób. Wobec pięciu wystąpiliśmy o areszt. Sąd przychylił się do naszych wniosków - informuje Andrzej Laskowski, naczelnik V wydziału Prokuratury Apelacyjnej w Poznaniu.
Na tym jednak nie koniec. Dziś poznański sąd rozpatruje wnioski o tak zwany areszt poszukiwawczy wobec kolejnych dwóch osób zamieszanych w proceder. Według ustaleń śledczych szajka działała od trzech lat. Legalizowała i upłynniała samochody kradzione zarówno w Polsce, jak i Niemczech. Na razie nie do końca wiadomo, jaką drogą do nich trafiały. Pewne jest, że przez ręce członków grupy przeszło co najmniej kilkanaście samochodów. - Skala procederu może być jednak znacznie większa. Sprawa ma charakter rozwojowy - podsumowuje prokurator Laskowski.