Mazowiecki to wybór umiarkowany, a jednocześnie równie świetnie mieszczący się w portfolio „GW”. Przedstawiciel liberalnego katolicyzmu, w młodości skażony współpracą z komunizmem, a nawet udziałem w jego akcjach przeciw Kościołowi (słynny tekst zaszczuwający bp. Kaczmarka). Potem próba wykorzystania przychylności władz dla Kościoła w czasach Gomułki (PAX, 11 lat pracy poselskiej w Sejmie PRL) i zakończenie flirtu z komunizmem od 1976 roku. Współpraca ze strajkującymi robotnikami w 1980 roku. No i rzecz najważniejsza w życiu Mazowieckiego – to pierwszy niekomunistyczny premier po wojnie. „Żaden chwalca nie potrafi oddać miary jego zasług” – czytamy w laudacji Barbary Skargi.
Wiem, że 40-latek, który dorosłe lata przeżył w dorosłej Polsce (to ja) ma niewielkie prawo, aby oceniać 80-latka, którego apogeum życiowej aktywności przypadło na czasy PRL (to Mazowiecki). Jednak pozwolę sobie wyrazić poważne wątpliwości. Nie do sympatii „Gazety”, ale do roli Mazowieckiego w historii Polski.
Człowiek Dwudziestolecia? Jakież to piętno Tadeusz Mazowiecki (oprócz tego, że był u jego zarania premierem) odcisnął na Dwudziestoleciu? Jakie idee reprezentował? Jaką koncepcję państwa? Co pamiętamy z jego wystąpień?
Oczywiście często wskazuje się na tę „grubą kreskę”, która ma być symbolem odmowy rozliczania komunizmu. Ale nawet ta „idea” Mazowieckiego to efekt nadinterpretacji jego przeciwników, bo pierwszy premier III RP „odcinając przeszłość grubą linią” miał na myśli tylko to, że nie bierze odpowiedzialności za to, co zrobili jego pezetpeerowscy poprzednicy.
Może był wybitnym politykiem? Ależ był politykiem wyjątkowo nieudolnym i niezdolnym do podjęcia prawdziwych wyzwań. Strachliwym. Już nawet Leszek Balcerowicz bardziej się nadaje na symbol zmian – choć nie mogę mu zapomnieć, że początkowo stawiał na państwową własność przedsiębiorstw i blokował prywatyzację.