Umówić się na rozmowę z przedsiębiorcą nie jest łatwo. To niezwykle aktywny człowiek. Ale warto. I to nie tylko z powodu atrakcyjnych plenerów wokół jego rezydencji. W podkrakowskich Karniowicach, między malowniczymi dolinkami bolechowicką i kobylańską, na progu zrujnowanego niegdyś XVII -wiecznego dworku, którego kaplicę Grzegorz Hajdarowicz jeszcze remontuje, gości wita Zulus – dziewięcioletni pies rasy rhodesian ridgeback. Jego przodkowie brali udział w polowaniach na lwy. Są jeszcze dwie damy – owczarki kaukaskie, zwykle pod kluczem dla bezpieczeństwa przyjeżdżających, i sędziwy już mieszaniec dawny przywódca tego stada.
Hajdarowicz, w czasach PRL i później działacz Konfederacji Polski Niepodległej (KPN), od dawna nie nosi moro ani łańcucha na ręku. Przyjmuje dziennikarzy w luźnej koszuli, do zdjęć pozuje w kapeluszu. W domu, gdzie ma niewielkie biuro, czuje się swobodnie.
W bibliotece zdjęcie przedsiębiorcy z aktorem Andym Garcią. Biznesmen chętnie je pokazuje. Film z hollywoodzką gwiazdą "City Island", który Hajdarowicz współprodukował, dostał nagrodę publiczności na festiwalu Tribeca w Nowym Jorku. We francuskim Deauville we wrześniu doczekał się owacji. Wcześniej spółka Gremi Film Production była koproducentem m.in. "Night- watching" Petera Greenawaya.
Czy uprawiany od kilku lat kitesurfing to – oprócz kontaktów z Hollywood – kolejne potwierdzenie statusu, jaki Hajdarowicz osiągnął? Czy z deską i małym spadochronem trzeba ruszać aż do Brazylii? – Jeżdżę też do Chałup, ale warunki trudno porównać. Woda jest u nas taka zimna – odpowiada biznesmen. I zapewnia, że kitesurfing nie jest szczególnie drogi.
Po rozmowie wsiada do wielkiego metalicznego hummera. Wybiera się nim do ekscentrycznego twórcy Radia RMF FM Stanisława Tyczyńskiego, z którym się przyjaźni.