Prokuratura, a dziś także sąd uznali, że przyczyną tragedii były błędy pilota, który ćwiczył awaryjne lądowanie oraz jego instruktora. Jako że obaj zginęli, śledztwo umorzono. Dziś decyzje tę podtrzymał sąd.
Bryza rozbiła się 31 marca na lotnisku w Babich Dołach, gdy piloci ćwiczyli awaryjne lądowanie na jednym silniku. Zginęli wówczas: kmdr por. Roman Berski, kmdr ppor. Marek Sztabiński, kpt. Przemysław Dudzik oraz st. chorąży sztabowy Ireneusz Rajewski.
Pod koniec czerwca Komisja Badania Wypadków Lotniczych ustaliła, że błędy popełniła załoga, która podczas szkoleniowego podchodzenia do lądowania z jednym silnikiem, zbyt mocno otworzyła klapy samolotu. Bogdan Klich szef MON ocenił, że była to "nonszalancja, rutyna, która bardzo źle kończy się w powietrzu".
Śledztwo równolegle prowadziła Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu, która w październiku go umorzyła. - Podstawą były wnioski Komisji Badania Wypadków Lotniczych - przyznaje w rozmowie z "Rz" pułkownik Tadeusz Cieśla, szef prokuratury. Śledczy nie dopatrzyli się winy przełożonych. - Zadaniem prokuratury nie jest szukanie winnych, którzy moralnie odpowiadają za śmierć - podkreśla Cieśla. Zażalenie na umorzenie złożył pełnomocnik jednej z rodzin ofiar. - Sąd utrzymał w mocy decyzję prokuratury o umorzeniu - poinformował "Rz" ppłk Daniel Błaszak, rzecznik sądu. - Uzasadnienie będzie sporządzone w późniejszym czasie.
Dwa miesiące przed tragedią, co ujawniła "Rz" szef Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej Nakazał ograniczyć liczbę godzin w powietrzu pilotom aż o połowę w stosunku do tegorocznych planów, które i tak są o 50 procent mniejsze w porównaniu z rokiem ubiegłym. Powodem były oszczędności. Piloci żalili się, że przestali latach.