Reklama
Rozwiń
Reklama

Nieformalny język polskiej armii

Nieoficjalny język polskiej armii – kto w wojsku jest "deklem", "listonoszem", a kto "foką"?

Publikacja: 18.05.2011 22:03

Nieformalny język polskiej armii

Foto: ROL

Pamiętasz skandale związane z wykorzystywaniem pracowników sieci sklepów Biedronka? –  usłyszałam od pewnego oficera, gdy zapytałam, jak w wojskowym żargonie nazywane jest Ministerstwo Obrony Narodowej. – Od tamtego momentu o MON mówimy „Kierownictwo Biedronki" – dodał i wyjaśnił, że określenie wzięło się z tego, iż zwykli żołnierze mieli poczucie, że kadra kierownicza resortu traktuje ich tak jak szefostwo sieci sklepów swoich pracowników.

Tą samą nazwą wojskowi określają też czasem Sztab Generalny. – Ale najczęściej mówimy Sztab Genialny, przez „genialne" pomysły, jakie tam się rodzą – mówi żołnierz.

Język wojskowy jest uważany za wyjątkowo sztywny, a nazwy jednostek i instytucji wojskowych są długie i skomplikowane. Może dlatego w wojsku tak rozkwita język nieformalny. A żołnierzom, którzy go tworzą, można pozazdrościć kreatywności i poczucia humoru.

Najświeższy przykład? Od niedawna w polskiej armii jest korpus Narodowych Sił Rezerwowych. Rezerwiści z regularnym wojskiem mają być związani zaledwie przez miesiąc w ciągu roku, bo tyle mają trwać ich ćwiczenia. Żołnierze już twórczo rozwinęli skrót NSR – Nadal Szukam Roboty lub Najtańsza Siła Robocza.

W wojsku ze zrozumiałych względów najmniejszą sympatią cieszy się Żandarmeria Wojskowa. Doczekała się kilku prześmiewczych nazw: żołnierze wolności, muchomorki (od czerwonych beretów) czy po prostu żetony. Zaraz po żandarmach w rankingu wojskowych sympatii jest kontrwywiad wojskowy. Ma nasłuchiwać i podsłuchiwać, by wyśledzić szpiegów w armii. Kontrwywiadowcy nazywani są gumowymi uszami, gumolami lub gumisiami.

Reklama
Reklama

– Wojska Lądowe nazywamy zielonymi albo zającami, bo ciągle siedzą w lesie na poligonach – opowiada oficer Sił Powietrznych i dodaje, że czołgistów powszechnie nazywa się deklami lub uszczelkami. – Dlatego, że gdy czołg wjedzie do wody, to oni przecież uszczelniają ten czołg.

„Zieloni" nie pozostają dłużni lotnikom i marynarzom. Pierwszych nazywają listonoszami lub kleksami, a drugich, kałamarzami. – To od ich niebieskich i stalowych wyjściowych mundurków – tłumaczy jeden z wysokich oficerów Wojsk Lądowych.

– Używanie nawet złośliwych wyrażeń do podkreślenia wyjątkowości danej formacji podnosi wśród żołnierzy poczucie więzi z własną jednostką czy rodzajem wojsk – komentuje Andrzej Walentek, dziennikarz wojskowy.

Szyderczej nazwy nie doczekało się do tej pory tylko Dowództwo Wojsk Specjalnych. – Wszyscy nazywają ich po prostu specjalsami. Ale wewnątrz DWS między jednostkami, które wchodzą w ich skład, trwa prawdziwa wojna na nazwy – mówi były oficer wojsk specjalnych. I opowiada, że na drugiej zmianie w Iraku osiem lat temu, ktoś z GROM nazwał komandosów z 1. Pułku Specjalnego z Lublińca MIG-ami. – A rozwija się to tak: Mierna Imitacja GROM – wyjaśnia. Komandosi z pułku służyli wtedy pod dowództwem polskiego kontyngentu, a GROM amerykańskiego. Po paru latach, szczególnie na misji w Afganistanie, komandosi pułku zaczęli zdobywać coraz większe uznanie. – I chyba wtedy to oni zaczęli mówić na kolegów z GROM-u „groszki" – opowiada rozmówca „Rz".

Najmniej finezyjnie nazywana jest trzecia jednostka DWS – Morska Jednostka Działań Specjalnych Formoza. To po prostu „formoziaki", „formozole" albo „foki".

– Żołnierze mają ogromny dystans do siebie. Od „drucików", czyli łącznościowców, usłyszałem najwięcej dowcipów o łacznościowcach, od wojskowych lekarzy, czyli „łapiduchów", o lekarzach, tak samo z duchownymi zwanymi po prostu czarnymi – mówi Janusz Waczak, dziennikarz i ekspert wojskowy. – Tradycja takiego szydzenia z siebie samych i z innych w armii jest długa.

Reklama
Reklama

W PRL nie oszczędzano oficerów wychowawczych. – Nazywaliśmy ich arbuzami, bo na zewnątrz byli zieloni, a w środku czerwoni – wspomina gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych. – Mówiliśmy też „krokodyle": wielka paszcza do gadania, a małe rączki do roboty. Albo „wiatraki", bo tylko wiatraki pracowały w ich gabinetach – śmieje się.

Słowniczek nieformalnych określeń wojskowych

Pamiętasz skandale związane z wykorzystywaniem pracowników sieci sklepów Biedronka? –  usłyszałam od pewnego oficera, gdy zapytałam, jak w wojskowym żargonie nazywane jest Ministerstwo Obrony Narodowej. – Od tamtego momentu o MON mówimy „Kierownictwo Biedronki" – dodał i wyjaśnił, że określenie wzięło się z tego, iż zwykli żołnierze mieli poczucie, że kadra kierownicza resortu traktuje ich tak jak szefostwo sieci sklepów swoich pracowników.

Tą samą nazwą wojskowi określają też czasem Sztab Generalny. – Ale najczęściej mówimy Sztab Genialny, przez „genialne" pomysły, jakie tam się rodzą – mówi żołnierz.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
Reklama
Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Materiał Promocyjny
Bank Pekao uczy cyberodporności
Materiał Płatny
OGŁOSZENIE
Kraj
Olejomaty opanowują Mazowsze, ale omijają Warszawę. Stolica czeka na innowacyjny recykling
Kraj
Polska bez kompleksów. Młodsi uważają, że to Zachód jest zacofany
Materiał Promocyjny
Stacje ładowania dla ciężarówek pilnie potrzebne
Kraj
Pociągiem z Warszawy do Lublina w półtorej godziny. Umowa na cztery tory linii otwockiej podpisana
Materiał Promocyjny
Transformacja energetyczna: Były pytania, czas na odpowiedzi
Reklama
Reklama