W rzeczywistości jest ofiarą własnej popularności, którą zawdzięcza chamskim odzywkom w popularnych programach rozrywkowych. To one dały mu autorski program, do którego może zapraszać gwiazdy znane i nieznane, by porozmawiać o kroju bielizny, pierwszym seksie i tematach, które krążą wokół d... Maryni. No, chyba że zaprosi Michnika albo Tuska. Wtedy spija każde słowo z ust gościa, by ogrzać się w blasku jego politycznej sławy – bije brawo jak foczka w cyrku i kończy słowami: „Widzicie, jakiego fajnego mogliście mieć prezydenta?".
Ostatnio marzy mu się polityczna kariera w stylu zapomnianego na szczęście byłego wiceszefa PO o nazwisku Palikot. Wobec partii rządzącej pełni tę samą rolę co tamten. I dlatego dostał od niej życiową szansę wybicia się na niepodległość od roli pacynki na łapce widzów, którymi stale przecież pogardza. Minister kultury Bogdan Zdrojewski złożył mu propozycję współorganizowania z Krzysztofem Materną wielkiego koncertu inaugurującego polską prezydencję w Unii Europejskiej. Błazen dostał bilet do komnat królewskich. Czy za bardzo się cieszył, czy zabrakło zwyczajnej inteligencji, fakt pozostaje faktem, że szansę już zmarnował.
Czytaj w tygodniku "Uważam Rze" oraz na uwazamrze.pl