Zamek Królewski w Warszawie. Zamek, którego nie było

Nie wszyscy pamiętają, że jeszcze 30 lat po wojnie Zamek Królewski nie istniał. Całkowicie zniszczony w czasie bombardowań i powstania pojawił się na staromiejskiej skarpie dopiero w 1974 r.

Publikacja: 05.08.2012 09:20

17 września 1939 r. Zamek Królewski dosięgły pierwsze niemieckie bomby

17 września 1939 r. Zamek Królewski dosięgły pierwsze niemieckie bomby

Foto: Archiwum

Tekst z archiwum tygodnika Uważam Rze

- To był zwykły dzień, ale dla wielu oznaczał początek czegoś bardzo ważnego i od dawna oczekiwanego. – Kiedy w radiu Gierek powiedział, że zapadła decyzja odbudowy zamku, złapałam córkę, która miała wtedy z sześć lat, i pojechałyśmy pod fragment ściany z oknem Żeromskiego. Zrobiłam jej zdjęcie i obiecałam, że ślubne będzie miała już w odbudowanym gmachu. Dziecko patrzyło na mnie jak na raroga, ale los pozwolił tę deklarację spełnić – wspomina Danuta Godlewska, która jako jedna z pierwszych zareagowała na wieść o wystawie „Zniszczenie i odbudowa Zamku Królewskiego w Warszawie". – To dla ludzi z mojego pokolenia ważna część życia – podkreśla.

Architekt Irena Oborska, której zawodowe doświadczenia sprzęgły się z odbudową monarszej siedziby, pielęgnuje w pamięci rozmowę, która odbyła się na przełomie lat 1970 i 1971. – Jeszcze przed posiedzeniem Obywatelskiego Komitetu Odbudowy Zamku Królewskiego zadzwonił inżynier Lasota, zastępca naczelnego architekta stolicy, żebym przyniosła dokumentację, bo pojawiły się dobre wieści w sprawie zamku.

Niedługo potem, w czwartek 21 stycznia 1971 r., „Życie Warszawy" obwieściło na pierwszej stronie: „Zamek w Warszawie – będzie odbudowany".

Obywatelski Komitet Odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie wystosował apel:

„Rodacy! Polki i Polacy w kraju i na obczyźnie! Warszawiacy żyjący w odrodzonej stolicy! Warszawiacy rozsiani po całej Polsce! Warszawiacy mieszkający w różnych krajach świata! Zamek Królewski będzie odbudowany. Podniesiemy go z ruin wspólnym, narodowym wysiłkiem. W tym wielkim dziele nie może zabraknąć nikogo, kto czuje i myśli po polsku...".

– Włączyła się w odbudowę cała Polska i był to okres chyba największego entuzjazmu, euforii, jaki pamiętam – kontynuuje Oborska. – Od początku zrobiliśmy założenie, że zamek będzie wyposażony bardzo nowocześnie, ale nie można zapominać, że to, co w tej chwili wydaje się nam oczywiste, zrozumiałe i łatwe do osiągnięcia, wtedy często znajdowało się w powijakach. Nawet nie mogliśmy zakupić dobrych materiałów izolacyjnych. Tylko dzięki ofiarności ludzi, szczególnie dzięki datkom dolarowym, można było kupić m.in. urządzenie do klimatyzacji.

Euforia, oddanie sprawie i szczodrość nadały pracom tempa. Sześć lat od ich rozpoczęcia, najbardziej zasłużony dla przywrócenia królewskiej siedziby Warszawie i Polsce, pierwszy jej dyrektor prof. Stanisław Lorentz zanotował: „Gdy zainaugurowaliśmy odbudowę, byliśmy głęboko wzruszeni. Przypomniały się nam czasy, gdy we wrześniu 1939 r. ratowaliśmy płonący zamek, gdy wywoziliśmy wszystko, co cenniejsze, do podziemi Muzeum Narodowego, gdy później wycinaliśmy arabeskowe malowidła ścienne, próbki z detali architektonicznych i rzeźbiarskich każdej z sal historycznych, wszystko po to, by kiedyś móc zamek jak najwierniej zrekonstruować. Byliśmy pewni, że ta chwila nadejdzie. Gdy w lipcu 1974 r. z Wieży Zygmuntowskiej Zamku, odbudowanego już w stanie surowym, usłyszeliśmy wybijane na zegarze zamkowym godziny i kwadranse, mieliśmy poczucie, że Zamek Królewski już ożył".

Miasto nie istnieje

Jednak zanim ożył, musiał zginąć i jego agonia rozegrała się w dwóch aktach. Pierwszy rozpoczął się 17 września 1939 r., prawdopodobnie kwadrans po jedenastej rano. – Jako symbol suwerenności państwa polskiego Zamek Królewski już w pierwszych dniach II wojny światowej stał się obiektem ataków wojsk niemieckich.

17 września stanął w płomieniach – przypomina obecny dyrektor zamku Andrzej Rottermund.

Archiwalne zdjęcia i nagrania filmowe oddają grozę tamtych chwil. Jest wśród nich słynne ujęcie – spowita dymem wieża zegarowa, z zatrzymanymi na godzinie 11.15 wskazówkami. I jest pamięć o pomocy zamkowi, z jaką ruszyli nie tylko strażacy i służby miejskie, ale też ludność cywilna. Muzealnicy i konserwatorzy, ratujący najcenniejsze zbiory, stracili w tej akcji śmiertelnie rannego kustosza Kazimierza Brotla. Potem też mając świadomość, że okupanci podjęli decyzję wysadzenia zamku, dopóki mogli, gromadzili materiały niezbędne do odbudowy: fragmenty wnętrz, elementy wyposażenia, zdjęcia i rysunki.

Podczas bombardowania byli obecni dziennikarze „Polski Zbrojnej". W wieczornym wydaniu gazety można było przeczytać relację o wymownym tytule: „Wróg bombarduje największe świętości". Świętości, bo oprócz Zamku zniszczona została wówczas katedra św. Jana. „Dziś rano Zamek Królewski był bombardowany bombami zapalającymi" – donosili korespondenci. „Jedna z bomb trafiła w prawe skrzydło zamku. Powstał pożar. Posterunki straży zajęły się energicznie tłumieniem ognia. Akcja ratunkowa jest w toku. W chwilę po zaatakowaniu Zamku poddano bombardowaniu katedrę św. Jana. Jeden z pocisków artyleryjskich uderzył w dach i zburzył część świątyni od strony kruchty wejściowej przy kaplicy pogrzebowej. W chwili zaatakowania w świątyni odbywało się nabożeństwo, a tłum wiernych gromadził się przed ołtarzem w nawie głównej".

Nie ma dokładnych danych, ale prawdopodobnie Zamek nie uniknął też ciosów w iście apokaliptyczny dla Warszawy dzień 25 września, tzw. lany poniedziałek, kiedy od 7 rano do zmroku bombardowało miasto 400 bombowców, zrzucając na centrum 630 ton bomb, na przemian burzących i zapalających. Praktycznie całe centrum stało się gruzowiskiem. Jak opisywali to dziennikarze „Kuriera Warszawskiego": „Nie ma prawie ani jednego historycznego czy monumentalnego gmachu, który, o ile nie byłby zupełnie zniszczony, nie był poważnie uszkodzony. Całe ulice nie istnieją, jak Nowy Świat czy Świętokrzyska. Zniszczone zupełnie są Zamek Królewski, katedra św. Jana, Zachęta, Muzeum Narodowe (...) Piękna Warszawa nie istnieje, nie istnieje też Warszawa historyczna".

Wbrew tej relacji coś jednak z zamku musiało przetrwać „lany poniedziałek", skoro pod koniec powstania warszawskiego, we wrześniu 1944 r., saperzy niemieccy w dziesięciu tysiącach wywierconych otworów założyli materiały wybuchowe i odpalili. Tak właśnie zakończył się agonii akt drugi i ostatni.

Złóżmy sobie Zamek

Danuta Godlewska wspomina, jak po wojnie ze starszą siostrą, studentką ASP, jeździła na niedzielne odgruzowywanie placu Zamkowego. – Bardzo to przeżywałam, nie tylko dlatego, że choć sporo młodszej pozwolono mi razem ze wszystkimi stawać w niekończącym się, poskręcanym wężu kolejce, w którym podawane z ręki do ręki cegły wędrowały do czekających furmanek.

Dla pani Danuty było jasne, że na oczyszczonym placu znów stanie zamek. Podobnie oczywiste było to dla środowiska historyków i konserwatorów skupionego wokół prof. Stanisława Lorentza.

W czerwcu 1945 r. za sprawą prof. Jana Zachwatowicza, generalnego konserwatora, powołano Pracownię Odbudowy Zamku. Projekt zakładał odtworzenie historycznej bryły i układu wnętrz. W czerwcu 1947 r. władze PZPR podjęły decyzję o restytucji gmachu. Miał połączyć dwie funkcje – siedziby najwyższych władz państwowych oraz Pałacu Kultury Polskiej. Kiedy jednak konserwatorzy odmówili przeznaczenia Pokoju Marmurowego z portretami królewskimi na gabinet Bieruta, projekt upadł.

W jego miejsce zaczęły się pojawiać wizje z dzisiejszej perspektywy trudne do wyobrażenia: budowa na skarpie wysokościowca. „Albo wzniesienie nad częścią ruin wielkiego szklanego pawilonu, niczym akwarium, w którym utonęłyby resztki wazowskiego i stanisławowskiego zamku" – przypominał w wywiadzie z 1985 r. ówczesny dyrektor zamku Aleksander Gieysztor.

Była wreszcie koncepcja – i ta została zrealizowana – pozostawienia trwałej ruiny w postaci paru ułomków murów otoczonych skwerem. – Wszystko to były pomysły nieliczące się z olbrzymim ładunkiem uczuć społeczeństwa. A przy tym, jak to często bywa z sentymentami, ów ładunek uczuciowy nie był pozbawiony racjonalnego uzasadnienia. Stąd też odbudowa zamku stała się wręcz narzucającą się koniecznością – mówił w 1986 r. dyr. Gieysztor.

Jednak jeszcze w 1950 r., kiedy powstał Komitet Odbudowy Zamku Warszawskiego pod przewodnictwem Józefa Cyrankiewicza, w zamku widziano siedzibę Rady Ministrów. Dopiero ogłoszenie w 1954 r. konkursu SARP na „architektoniczne rozwiązanie placu Zamkowego i związanego z nim obszaru Starego i Nowego Miasta" dało nadzieję na przywrócenie gmachu w jego właściwej funkcji.

– Miałam to szczęście, że przy odbudowie zamku byłam obecna od początku, a nawet wcześniej, bo jeszcze w czasach studenckich, trafiłam do zespołu prof. Jana Bogusławskiego, który został laureatem wspomnianego konkursu – wspomina Irena Oborska.

Pod kierownictwem prof. Bogusławskiego powołano Pracownię Architektoniczną Zamek, a w 1957 r. Społeczny Komitet Odbudowy Zamku. Gmach miał się stać siedzibą muzeum tysiąclecia. – Niestety odwilż się skończyła i wokół projektu zapaliło się czerwone światło – wspomina Oborska.

W 1961 r. władze partyjne zdecydowały o zaprzestaniu wszelkich prac. Historyczny plac wyłożono kamiennymi płytami. Śladem po zamku pozostały wkomponowane w krajobraz fragmenty ruin z odbudowaną w 1947 r. Bramą Grodzką.

– Nie był to jednak całkiem martwy okres – zapewnia Oborska.

– Zostały odremontowane Biblioteka Stanisławowska, piwnice gotyckie, czyli jedyny oryginalny, ocalały z powstania element, odbudowany został tzw. Pałac Ślubów, uporządkowano teren. Chodziło o to, żeby nie powstało tam nic innego.

Kiedy Biuro Polityczne KC PZPR podjęło ostateczną decyzję o odbudowie, wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Na czele zespołu projektantów stanął prof. Bogusławski. Jego zadaniem było odtworzenie bryły i układu przestrzennego budynku w kształcie sprzed 1939 r. oraz wmontowanie w tę formę wszystkich zachowanych elementów.

– Każdy ważny problem był omawiany, studiowany w gronie znakomitych specjalistów – ocenia architekt Oborska. – Wydawało się nam, że na tamtym etapie żadne decyzje nie były przypadkowe. Choć oczywiście na wiele rzeczy można popatrzeć inaczej i to, co wydawało się nam wtedy jednoznaczne oraz prawidłowe, może być dyskusyjne, ale tak w życiu bywa.

Jedno pozostaje wszakże bezdyskusyjne: rola w odbudowie prof. Lorenza.

W telewizyjnym nagraniu, które można oglądać na wspomnianej wystawie, tak o niej mówił:

– We wrześniu 1939 r. ratowaliśmy nasz bezcenny zabytek historyczny, wierząc, że kiedyś będziemy go odbudowywali. Byliśmy tego pewni. Nasza działalność ratownicza odniosła skutek. Dzisiaj zamek odbudowujemy, nie budujemy na nowo, ale niejako składamy. Tak jak się składa z kamyków i szkiełek mozaiki, tak my składamy zamek. Jakkolwiek jego konstrukcja jest nowa, będzie on w ogromnym procencie autentycznym Zamkiem Królewskim, który ma dla nas wyjątkowe znaczenie. To symbol niepodległego państwa, symbol walk o wolność i niepodległość. Dlatego jest tak bliski Polakom.

Profesor Lorenz nie przesadzał. Złośliwi zauważają co prawda co pewien czas, że zamek jest sporo mniejszy niż wiele rezydencji magnackich, o siedzibach monarszych innych krajów nie wspominając. Dodawali też, że choć jego początki sięgają XIV w. i wiążą się z panowaniem książąt piastowskich z linii mazowieckiej, zamek zyskał swoją formę i znaczenie dopiero za panowania Zygmunta III Wazy – czegokolwiek by o nim nie mówić, Szweda. Nie zmienia to jednak faktu, że tu właśnie rozegrały się najważniejsze dla Rzeczypospolitej wydarzenia ostatnich przedrozbiorowych stuleci.

Czegoś tu brakowało

Prace budowlane rozpoczęto we wrześniu 1971 r. Pierwszy etap – oddanie bryły w stanie surowym – zakończono w sierpniu 1974 r. zamontowaniem hełmu na Wieży Zegarowej oraz uruchomieniem po 35 latach zegara zamkowego. W 1977 r. przekazano do eksploatacji pierwsze wnętrza, kolejne – w sierpniu 1984 r., w trakcie uroczystości oficjalnego udostępnienia zamku publiczności. W Sali Wielkiej jednak nadal prowadzono prace nad rekonstrukcją plafonu, zakończone w 1988 r.

41 lat po ogłoszeniu decyzji o odbudowie zamku w gotyckich piwnicach otwarto multimedialną wystawę „Zniszczenie i odbudowa Zamku Królewskiego w Warszawie" . – Przewodnicy i pracownicy Zamku spotykają się często ze zdziwieniem zwiedzających. Zwłaszcza młodzi ludzie nie zdają sobie sprawy, że to obiekt odbudowany. Na dodatek w całości ze społecznych składek – mówi kurator wystawy Bożena Radzio.

Z myślą o gościach nieświadomych przeszłości zamku, ale też dla przedstawicieli starszego pokolenia, którzy pamiętają, a swoimi datkami przyczynili się do jego odbudowy, przygotowano wspomnianą wystawę.

– Rozwiązując się w 1984 r., Obywatelski Komitet Odbudowy Zamku na ostatnim posiedzeniu podjął uchwałę, by jedną z sal przeznaczyć na stałą ekspozycję pokazującą historię odbudowy i dzisiaj tę uchwałę realizujemy – dodaje kurator. – Ponieważ zamek został odbudowany ze zbiórek organizowanych nie tylko w kraju, ale i za granicą, zdecydowaliśmy, że wystawa będzie udostępniana nieodpłatnie. By starszym dać szansę na powspominanie, a młodszym pokazać, że byliśmy zdolni od takich akcji.

Ale to nie wszystkie przedsięwzięcia związane z przypomnieniem odbudowy zamku. Na portalach społecznościowych, z myślą o stronach internetowych oraz dla sieci telefonii komórkowej, opracowana została kampania skierowana do Polaków, dla których królewska siedziba jest oczywistym elementem stołecznego pejzażu. Nieświadomych, że została w czasie wojny kompletnie zniszczona. Dla nich hasło: „Zamku mogło nie być" dopełniają wizualizacje, w których zamiast znanej bryły pojawiają się inne rozwiązania – monumentalne kolumnady, bloki, pusta przestrzeń...

Na stronie facebookowej zamku coraz więcej jest wpisów i zdjęć, np. pokazany z góry fragment miasta opatrzony podpisem „Plac Zamkowy, zima sprzed czterdziestu lat. Śnieg jest, ale wciąż czegoś tu brak...". Wśród komentarzy jest i taki: „Pamiętam ten widok, ale z innej perspektywy, mała byłam i ta ocalała ściana wydawała mi się dużo wyższa i większa. I była jeszcze taka wielka, przezroczysta skrzynka skarbonka – wrzucało się do niej na odbudowę zamku".

Styczeń 2012

Tekst z archiwum tygodnika Uważam Rze

- To był zwykły dzień, ale dla wielu oznaczał początek czegoś bardzo ważnego i od dawna oczekiwanego. – Kiedy w radiu Gierek powiedział, że zapadła decyzja odbudowy zamku, złapałam córkę, która miała wtedy z sześć lat, i pojechałyśmy pod fragment ściany z oknem Żeromskiego. Zrobiłam jej zdjęcie i obiecałam, że ślubne będzie miała już w odbudowanym gmachu. Dziecko patrzyło na mnie jak na raroga, ale los pozwolił tę deklarację spełnić – wspomina Danuta Godlewska, która jako jedna z pierwszych zareagowała na wieść o wystawie „Zniszczenie i odbudowa Zamku Królewskiego w Warszawie". – To dla ludzi z mojego pokolenia ważna część życia – podkreśla.

Pozostało 94% artykułu
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Kraj
Sadurska straciła kolejną pracę. Przez dwie dekady była na urlopie
Kraj
Mariusz Kamiński przed komisją ds. afery wizowej. Ujawnia szczegóły operacji CBA
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?